Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Już się może odpie*dolcie od tych Koszyków…

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

To już się robi nudne. Średnio co dwa dni trafiam na tekst hejtujący Koszyki. Taka moda się chyba zrobiła, żeby mówić, że Koszyki są “be”. I ta nieśmiertelna babcia, która nie może kupić jajek jak dawniej. Rok temu też nie mogła, bo Koszyki były ruiną. A jednak jakoś dała radę.

Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze

To proste. Koszyki są stosunkowo drogim miejscem. Remont był drogi, czynsze są wysokie, więc ceny też. Vitkac też jest drogim miejscem, a jakoś nikt nie ma o to pretensji. Pieniądze w Polsce zawsze stanowiły o skali bólu dupy. Im masz ich więcej, tym większa szansa, że cię znielubią. Bo na pewno je ukradłeś. A każdy złodziej to pijak, czy jakoś tak. W każdym razie na bank masz coś za uszami, albowiem dorobić się uczciwie jest rzeczą niemożliwą. A później jeszcze tak bez ceregieli wydawać na co się chce. Wstyd, wstyd po stokroć!

No to sobie czytamy, że hipsterstwo, że brody, że się wożą. Do tej pory odwiedziłam Koszyki cztery lub pięć razy, a na przykład Tomek ani razu i mimo wszystko napisał o zjawisku hejtu na Koszyki w bardzo fajny sposób. Bo to w sumie jest jakiś schemat, któremu od czasu do czasu owce i barany się poddają. Zawsze jakoś raźniej ścisnąć się w kupę (użyłam tego słowa celowo) i strzykać jadem, niż stanąć samotnie na środku i powiedzieć: “Jest super!”. I jeszcze się uśmiechnąć. Jak jakiś debil. To jest właśnie polskie cebulactwo w pełnej krasie. Nie widziałam na Koszykach nikogo, kto wyglądałby lub zachowywał się jakoś inaczej, niż reszta świata. Siedzą, jedzą, łażą, wspierają gospodarkę wydając ten wstrętny hajs, którym się tak organicznie brzydzimy. Całkiem normalni ludzie. I nawet jacyś tacy zadowoleni z życia. No, poebao!

Bo my chcieliśmy Barcelony, ale…

…ale mamy Warszawę. Niespodzianka! Warszawę, która na jotę nie odstaje od reszty cywilizowanego świata, mamy świetny design i koncept, który sprawdza się w wielu miejscach. Tylko u nas trzeba wylać wiadro pomyj. Bo nie ma targu, bo nie ma patyny, bo nie ma babulinki z marchewką z przydomowego ogródka. Nie ma i nie będzie! To nie jest takie miejsce. Chcieliśmy La Boquerii, tylko zapomnieliśmy, że La Boqueria też jest droga i też nie da się tam spotkać babulinki z marchewką z przydomowego ogródka. Nie rozumiem tej umysłowej sraczki. Przypominam, że otwarcie Koszyków nie spowodowało zamknięcia Hali Banacha, Mirowskiej i wszystkich innych. Czyli jednak Warszawa nie umrze z głodu, a Koszyki nie są jedynym miejscem, w którym można się pożywić i zaopatrzyć. Szok, nie? Tak samo, jak Vitkac nie jest jedynym miejscem, w którym można kupić torebkę lub buty. Są miejsca tanie, są miejsca drogie. Nikomu normalnemu to nie przeszkadza.

Pamiętam, że jak mi się przedwcześnie kończyło kieszonkowe, czyli zwykle koło połowy miesiąca, i szłam do ojca po wsparcie finansowe mojego życia towarzyskiego a.k.a hajs na piwo, to zawsze mi odpowiadał jednym zdaniem: “Jak się nie ma miedzi, to się na dupie siedzi”. I nie mogłam się z nim nie zgodzić. Ewentualnie zawieraliśmy dżentelmeńską umowę, że ja mu myję samochód, a on w swej nieskończonej łaskawości wspiera rozkwit mojego życia towarzyskiego nadprogramowym banknotem. To naprawdę jest aż tak proste. Jak mnie nie stać – nie kupuję. Jak mi się nie podoba – nie idę. Szok, że tak w ogóle można.

Oh, wait…

A teraz otrzeźwiejmy na chwilę i spójrzmy na to wszystko podpierając się odrobiną logiki. Oto powstało w mieście stołecznym miejsce, dzięki któremu konto Urzędu Skarbowego będzie regularnie zasilane niebagatelną kwotą. Powstało kilkadziesiąt mniejszych i większych biznesów, co w dzisiejszych czasach brzmi jak szaleństwo i skrajna brawura, bo wszyscy wiemy jak łatwo się w tym kraju robi interesy. Już samo to jest powodem do dumy z obrotności rodaków. Powstała masa nowych miejsc pracy – znowu podatki. Powstało miejsce, w którym ten wstrętny dorobkiewicz z brodą może wydawać hajs. To także pozytywne, bo jak wyda, to będzie miał mniej – hurra! Miasto zyskało kolejne miejsce, które bez grama wstydu możemy pokazać znajomym z krajów lepiej rozwiniętych. Pamiętacie, jak się otwierało SOHO? Po internetach niósł się ten sam lament i głębokie niezadowolenie. I wreszcie na koniec, tak samo jak w przytoczonym wyżej przypadku – co było ruiną, jest dziś perełką. Więc zróbmy na to wielką internetową kupę, puśćmy pawia i odetchnijmy z ulgą, bo wreszcie będziemy tak bardzo PONAD ten ohydny konsumpcjonizm.

Magda

Spodobał Ci się tekst? Nie bądź wiśnia, podaj dalej!

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email
Kup moje książki
W pakietach taniej!
169,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 169,00 .

Add to cart
109,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 109,00 .

Add to cart
109,00 

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni: 109,00 .

Add to cart

27 Responses

  1. Dokładnie tak, tekst w punkt. Zamiast się cieszyć, że mamy świetne miejsce do którego można pójść raz na jakiś czas, pokazać znajomym z zagranicy, które pozytywnie wyróżnia się na tle innych to wszyscy plują i krytykują nie mówiąc ani słowa o sprawie zasadniczej czyli o jedzeniu….po prostu..nikt nie powie czy mu smakowało i czy fajny jest ten zestaw knajp wszyscy tylko widzą wady.

  2. Och, ominął mnie hejt na Koszyki! Żyłam w błogiej nieświadomości, jakie to miejsce jest obrzydliwe i konsumpcyjne, ba – pozwoliłam sobie nawet na pochwałę nowej hali zamiast krytyki. Że fajna, że żywa, że nie kolejny bazar, tylko miejsce spotkań.

    Serio – tam nawet nie jest snobistycznie i drogo, jest tak… normalnie, fajnie, nowocześnie i przyjaźnie. O FU.

  3. Czy mi się wydaje czy tylko w Polsce jest powiedzenie określające uśmiechającą się osobę- “śmieje się jak głupi do sera”- u nas nie wolno, u nas tak trzeba 🙂
    Tylko z jedną rzeczą się nie zgodzę- z zasilaniem konta US- paragon fiskalny wystawia może 10% wszystkich knajp w Warszawie. Reszta to jakieś rachunki kelnerskie. Zasilenia zatem nie będzie.

  4. Lubię takie miejsca. Bo mnie na nie stać. Dzisiaj. A jutro nie wiadomo wiec z jednym sie zgadzam, ze budujemy sobie przestrzeń wspólna hipstereka, dla tych co to im w kieszeni brzęczy zapominając ze wielu jednak nie brzęczy bo moze warunków nie maja a moze umiejętności a moze wiek juz nie ten j państwowa emerytura nie pozwala mimo lat wielu w trudzie przepracowanych. I jak na całym świecie sie dba o to by Ci mniej zamożni tez mieli dostęp do fajnej przestrzeni publicznej, w ktorej czuli u sie dobrze i mogli spędzać czas pomimo braku miedzi to u nas sie o tym całkiem nie mysli, ignoruje, nie buduje, zapomina. Bo nas to nie dotyczy. A guciu, jutro bedzie dotyczyć i tym samym zostaniemy zamknięci w domu. No nawet klimat nie ten by jak we Włoszech z krzesełkiem i przed dom. Wiec moze jest w tym bejcie troche złotej mysli tylko złe wyrażonej.

      1. Znakomity argument, już kurwa biegnę wydawać moją klasośredniową pensję na milionowe inwestycje. Ale już na serio i bez drwin: zwykle zaczynem takich zmian jest właśnie krytyka, więc zamiast oburzać się, że ten i ów się oburza i rzucać niedojrzałym argumentem ZRUP LEPSZE to może jednak warto się zastanowić nad tym, czego symptomem jest takie oburzenie?

        Klasa średnia (do której należę i ja) wydaje się być szalenie krótkowzroczna w tej kwestii, a przecież zatrzymanie rozkręconej spiralii gentryfikacji jest także w jej interesie, bo to przecież ona może stracić na tym dużo więcej, to znaczy status społeczny, kiedy nagle okaże się, że te pięć czy sześć tysi na rękę już nie starcza na to by żyć stylem życia klasy średniej.

  5. To niech inwestor się uspokoi i przestanie kreować w mediach legendę, że to coś więcej niż biznes i przestrzeń najmu. Jak się najpierw wysublimowanymi technikami próbuje sprzedać mit miejsca niezwykłego i miastotwórczego, to się potem dostaje odpowiednio wysublimowany respons. Zresztą nawet skuteczny, bo miasto zapowiedziało, że weźmie się za wyremontowanie hali gwardii. http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,150427,20930131,dlaczego-w-hali-koszyki-jest-drogo-i-nie-ma-stoisk-z-pietruszka.html

  6. Hmm ja sie nie spotkalem z tym zjawiskiem. Stare koszyki czesto odwiedzałem bo byla tam “tania ksiazka” ale umówmy sie była to zapyziała hala i wiadomo bylo że po odnowieniu en sklep tam nie wroci 😉 Wystrój juz na wizualizacji robił wrazenie i miejsce z zewnatrz jes t po prostu piekne, bo do srodka jeszcze nie wchodzilem.

  7. Pierwszy raz słyszę, że na Koszyki taki hejt poszedł. Przecież to jest świetne miejsce, którego bardzo brakowało w Warszawie. Klimatyczne, z dobrym jedzeniem – idealne miejsce na spotkanie z przyjaciółmi. I patrząc na to, jakie ceny są w restauracjach w Warszawie to jest bardzo normalnie, z resztą jak kogoś nie stać na wychodzenie do restauracji to i tu nie przyjdzie, więc nie rozumiem o co ten lament. Ja trochę czekam aż pierwszy bum przejdzie żeby móc częściej tam zachodzić, bo do tej pory zawsze doświadczałam strasznych tłumów (lansu z resztą trochę też). Polacy już są takim narodem, który na wszystko narzeka, tak dla zasady, zamiast cieszyć się z tego co jest.

  8. no dobra, ale w takiej Hiszpanii sa miasta, gdzie sa swietne miejsca, knajpki i chodzi sie tam na PRAWDZIWE tapasy, placisz 2 euro i dostajesz lampke dobrego wina i talerz krewetek. a tutaj to tez sie (blednie) nazywa tapas, tylko placisz 15 zl za wino i 30zl za trzy krewetki przysmazone w czosnku. Da sie? da. Gdyby bylo taniej, to byloby tez wiecej ludzi.

    1. Ale nie jestesmy w hiszpanii… dlatego za tapas placisz 15pln a nie 8pln (czyli 2euro w przyblizeniu). Sa swietne polskie miejsca gdzie za rewelacyjne pierogi placisz “piataka”. W Uk pierogi od “zbyszka” czy innego “jedrusia” tez kosztuja wiecej niz w “biedronce” czy” “sklepie na rogu”.

    2. Jak z analogią, to na całego: porównaj knajpkę z importowanym jedzeniem w centrum stolicy Hiszpanii z knajpką z importowanym jedzeniem w centrum stolicy Polski. Bo w Polsce też są miasteczka, gdzie znajdziesz bar mleczny z ręcznie lepionymi pierogami za grosze, ale co ma piernik do wiatraka?

    3. Nie możesz tego porównywać, tapas to część hiszpańskiej kultury, istnieje od zawsze, a do tego kultury bardzo mocno skupionej wokół jedzenia w knajpach, spotykania się wieczorem z ludźmi, barów pełnych ludzi w każdym wieku. Czy da się odwzorować to w Polsce? Nie da.
      Druga sprawa, jeżeli pójdziesz w Hiszpanii na tapas do takiego miejsca jak Koszyki, to też zapłacisz więcej niż 2 euro. I trzecia, akurat ceny wina w PL to osobna sprawa, skoro w sklepie nie da się tanio kupić dobrego tak jak w wielu innych krajach, to nie ma co liczyć, że w knajpach będzie taniej.

  9. Bardzo mi się podoba Twoje podejście. W Koszykach jeszcze nie byłam (planuję to nadrobić w przyszłym tygodniu) ale cieszy mnie, że taka inicjatywa powstała i również uważam, że to same plusy dla naszego miasta.

    W ogóle nie uważam, że miejsce z knajpami i sklepami z dobrą jakościowo żywnością musi rywalizować z innymi sklepami czy bazarkami. Tak, jak napisałaś – każdy zrobi zakupy i zje tam, gdzie mu pasuje, bo w Warszawie mamy taką różnorodność wszystkiego, że to aż śmieszne, że ktoś w ten sposób narzeka. Ja raz na jakiś czas chętnie skorzystam z możliwości kupienia dobrych, bardziej wyszukanych towarów (które nie zawsze zastaniemy w “zwykłych” sklepach) i połączę takie zakupy z miłą kolacją. Ale ze stoiska pani z marchewką z ogródka też skorzystam, bo to zupełnie inna bajka i te dwie rzeczy się nie wykluczają.

    Kurczę, ja nie znoszę Biedronek i uważam, że niszczą kulturę dobrego jedzenia, promując niską jakość produktów. Ale nie uważam, że z tego powodu powinny być zamknięte! Skoro jest klient, to rację bytu ma i miejsce. Prosta sprawa.

  10. Witkac stał się symbolem gentryfikacji Warszawy. Był krytykowany o wiele bardziej niż Koszyki, które teraz przejmują częściowo pałeczkę. Problemem nie jest samo miejsce tylko brak całościowej wizji miasta, którego zmiana dzieje się na dziko bez pochylenia się nad potrzebami wszystkich mieszkańców, a jedynie tych młodych i bogatych, którzy najlepiej napędzają biznes. Miejsca zmieniają się bez szacunku dla ich historii i lokalnej społeczności, a jedynym kryterium jest zwrot z inwestycji.

  11. Nawet nie wiem jak można porównywać oba miejsca, kulinarny poziom Koszyków to poziom lotniska z międzynarodową, pseudoautentyczną ofertą o wygórowanych cenach, z dużym udziałem sieciówek.

  12. Pamiętam koszyki z lat 80′. Później moje stosunki z Warszawą uległy rozluźnieniu, więc dalszej historii targowej hali nie śledziłem. Przy okazji wpadnę zweryfikować pamięć z rzeczywistością.
    Proszę każdej odmiennej opinii nie traktować, jak hejtu. To bardzo niepoważne.

  13. Uważam, że to świetne miejsce i z pewnością przydałoby się jeszcze takich kilka. Co do cen, zgadzam się z niektórymi – są w większości z dooopy. Ktoś tu podał przykład cen w Hiszpanii za tapasy…no właśnie, tam można a u nas nie. Oczywiście lokalne produkty na miejscu kosztują mniej. Ale to nie jest kwestia tylko tego, że u nas zapłacisz za byle gówno dwa razy więcej.
    RAZ: niektórzy rzeczywiście maja taka politykę cen. Na siłę starają się być bardziej ekskluzywni, bo niby cena idzie w parze z jakością…GOWNO PRAWDA
    DWA: zapytajcie ich jakie płacą czynsze. To jest właśnie pojebane. Otwórz jakikolwiek biznes gastronomiczny w tym mieście i płać czynsz. Ceny są z doooopy. Za lokal w centrum o powierzchni 40-50 m ceny często powyżej 10 tys miesiecznie.
    Nasuwa się słynne pytanie: jak żyć?

  14. Cieszę się, że powstał ten tekst, bo dosyć już mam wylewania pomyj na Halę Koszyki. Zastanawiam się czy to nie jest po prostu to nasze “polactwo” – ciągłe krytykowanie, milion przeciw, milion “be”, zawsze coś nie tak…
    Osobiście jestem dumna, że mamy w Warszawie takie miejsce. I mimo iż mnie też nie stać na zakup drogich serów z poziomu 0, i jeśli miałabym gdzieś w HK zakupy robić byłby to Piotr i Paweł bądź Rossmann, to cieszę się jak to miejsce wygląda i zachwyca mnie nocny klimat miejsca. A przede wszystkim cieszę się, że następnym razem kiedy wejdę do tego typu hali targowej gdzieś na zachodzie Europy, to już nie powiem “dlaczego u nas tak się nie da”. Bo się udało.

Dodaj komentarz