Z Dublinem jest taka sprawa, że mam tam przyjaciółkę. Z ostatnich wyliczeń wyszło nam, że przyjaźnimy się… przeszło dwadzieścia lat! Staramy się widywać w miarę regularnie, więc albo ona przyjeżdża do Polski, albo ja odwiedzam ją w Dublinie, albo czasem udaje nam się tak zgrać, by spotkać się gdzieś w świecie. I stąd Irlandia staje na mojej drodze dość regularnie.
Mam w Dublinie takie miejsca, w które wracam za każdym razem, bo są naprawdę magiczne. Mam swoje ulubione miejsca na zakupy, na jedzenie i na najlepsze krówki. Z przyjemnością podpowiem Wam gdzie się udać, by bez pudła fajnie spędzić czas, a do domu przywieźć nie tylko dobre wspomnienia, ale i porządne pamiątki. A przy dobrych wiatrach kilka kilogramów więcej. Bo jak wiadomo kilogram przybrany na wyjeździe liczy się podwójnie. Czy jakoś tak.
Jedynie na fish&chips nie znalazłam dobrego miejsca, choć staram się trzepać po kolei wszystkie wymieniane wysoko w rankingach. Ale kto ogląda stories na bieżąco ten wie, że to wszystko funta kłaków nie jest warte. I nie piszcie mi, że Leo Burdock albo Beshoff Bros, bo to dramat jest.
Ale za to jest cała lista miejsc, które zrobią Wam weekend. Choć ja celowałabym w trzy dni, bo to jest taki plan w sam raz na przedłużony weekend.
Book of Kells
Czyli biblioteka w Trinity College. Uwielbiam ją pasjami, jest jedną z piękniejszych bibliotek, jakie kiedykolwiek widziałam. Przypomina tę z Harrego Pottera, co może wynikać z faktu, że Trinity College jest siostrzaną uczelnią Cambridge i Oxfordu. Jeśli będziecie tu wystarczająco często, to macie szansę obejrzeć cała Księgę z Kells, bo co pewien czas przewracana jest kolejna strona. To taki grubaśny manuskrypt datowany na ok. 800 rok, napisany przez czterech skrybów. Księga znana jest też ze swoich misternych zdobień. Ale wracając… Jak już będziecie w bibliotece, to koniecznie przysiądźcie na chwilę i po prostu tu pobądźcie. Nie wiem o co chodzi z takimi miejscami, ale działają na mnie jak melisa. Wracam tu i będę wracać za każdym razem, kiedy na mojej drodze stanie Dublin.
Ulice handlowe
Tym razem trafił mi się okres przedświąteczny, więc było naprawdę wyjątkowo ładnie z tymi wszystkimi dekoracjami i światełkami. Gdybyście zapragnęli shoppingu, to wybierzcie się na Henry Street i Grafton Street. Przy Grafton znajduje się dom handlowy Brown Thomas, taki odpowiednik warszawskiego Vitkaca, a więc po kokardkę pełny marek luksusowych. Kawałek dalej znajdziecie też sklep Disneya. A całkiem blisko rekomenduję poszwendać się w okolicy Drury Street, tu już jest bardziej offowo, są…
Vintage shopy
Bardzo fajne, bo znajdziecie w nich i perełki od projektantów i marki, o których nigdy nie słyszeliście. To w ogóle jest taka okolica, pełno tu knajpek, również azjatyckich, a pod nosem macie…
Man of Aran fudge
Czyli najlepsze krówki w Irlandii. Stoisko znajdziecie w George’s Street Arcade. Przychodzę tu za każdym razem po zapas krówek, kocham te z Baileysem, ale również o smaku bananów i czekolady. Jeśli wszyscy byli grzeczni, to przywożę do domu solidny zapas, który błyskiem znika. Bo to bardzo fajny prezent, podobnie jak…
Wełniane swetry
Znów wyspa Aran. Ja nie wiem, może wszystko, co w Irlandii najlepsze pochodzi z wyspy Aran? No i moja Ania. Moja Ania też jest w Irlandii najlepsza, ale pochodzi z Polski.
Najlepsza wełna jest z wyspy Aran, w Dublinie znajdziecie kilka firmowych sklepów, które sprzedają swetry, czapki, szaliki, rękawiczki. Wszystko bardzo dobrej jakości i w relatywnie przyzwoitych cenach. A jak się te ceny przyłoży do cen akrylowych sweterków z Zary, to już w ogóle robi się taniutko. Mam kilka, kocham pasjami, zimą mało co tak skutecznie grzeje, jak porządny wełniany sweter.
The Temple Bar
Ewentualnie dobry drink i muzyka na żywo. Temple Bar to najbardziej imprezowa część miasta i nazwa baru jednoczenie. Jest oblegany i najpopularniejszy wśród turystów. Na pewno warto tu wpaść choćby dla atmosfery. Irlandczycy wychodzenie do pubów mają wpisane w DNA. To jest normą i jest normalne, że wieczorem wpada się do ulubionego pubu na pintę lub dwie. I prawdą jest, że Guinness najlepiej smakuje w irlandzkim pubie.
Merchants Arch
Jak już obskoczycie Temple Bar, to zajrzyjcie jeszcze do Merchants Arch, też prawdopodobnie będzie tłumnie, też będzie muzyka na żywo, ale to już jednak trochę inny klimat. Tak o oczko wyżej. Tak w sam raz. Na dłuższe posiedzenie przy pincie (lub dwóch) polecam Wam z kolei…
Wild Duck
Kolejny pub, taki mniej zobowiązujący, ale wciąż na fajnym poziomie. Bo trzeba Wam wiedzieć, że puby są różne i nie ma sensu tracić czasu na przypadkowe speluny pieszczotliwie nazywane tu “shit holes”.
Półwysep Howth
To jest wycieczka na cały dzień. Kiedyś jadłam tu niezłe fish&chips, ale możliwe, że byłam po prostu bardzo głodna. Jeśli trafi Wam się dobra pogoda, o co w Irlandii wcale nie jest aż tak trudno (ja na przełomie listopada i grudnia miałam dwa słoneczne dni!), to koniecznie zarezerwujcie sobie czas na ten uroczy kawałek Irlandii. Główne aktywności to kawusia, spacerek brzegiem morza, Guinnessik, spacerek promenadą, jakiś obiadek. A na kolację…
Kokoro
A na kolację wróćcie do Dublina. Kokoro znane jest ze swojego ramenu. I słusznie. Od niego zaczynali, teraz to całkiem spora knajpa, która oferuje również szereg dań, w tym sushi, na wynos.
Cornucopia
Tu z kolei posilą się weganie i wegetarianie, bowiem mięsa w tutejszym menu nie uświadczysz. Ale radzę Wam przyjść trochę przed porą obiadową, bo później kolejka może Was poważnie zniechęcić.
The Vintage Kitchen
Tu już rekomenduję rezerwację. Na obiad jest łatwiej, ale na kolację terminy mogą być bardzo odległe. To taka współczesna kuchnia, która czerpie ze smaków i produktów regionu. Bardzo dobrze przygotowane jedzenie, bardzo wysoki poziom, a z drugiej strony bardzo nieformalna atmosfera. To podejście do gotowania przypomina mi nieistniejącą już chorzowską Mananę. Świetne miejsce, odwiedźcie je koniecznie.
Al Vesuvio
No, przyznam, że późnym wieczorem w sobotę na Temple Bar nie spodziewałam się cudów. A tu takie cudowne zaskoczenie. Dlatego o tym piszę. Tu również rekomenduję wcześniejsze zrobienie rezerwacji. To jest włoska knajpa, obsługa jest włoska i podejście do gości jest również włoskie. Czytaj: mamy cię w dupie, jesteśmy Włochami. Nie należy się zrażać. Jest prawdziwy piec do pizzy (choć na najlepszą w Dublinie jeszcze nie dotarłam, ale spokojnie, dajcie mi szansę), mają bardzo dobre wino stołowe i cudowne, pełne ciągnącej się mozzarelli supli. Supli to z grubsza to samo, co arancini – takie krokieciki z ryżu. Bardzo sympatyczne miejsce.
Na razie to tyle, ale to nie jest moje ostatnie słowo. Dublin jest fajny, dość kompaktowy. Właściwie wszystkie te miejsca są blisko siebie, więc nastawcie się raczej na spacery. No i możecie tropić te słynne kolorowe dublińskie drzwi. Drukują je nawet na pocztówkach!
Magda
Spodobał Ci się wpis? Ta fajnie 🙂 Będzie mi miło, jeśli go udostępnisz. Dziękuję!