Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Dublin – w oczekiwaniu na danie główne

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Już, już prawie kupiłam bilet do Dublina. Miał być tydzień szwendania się po wyspie, ale nie będzie. Przynajmniej nie w kwietniu. W kwietniu będą się działy zupełnie inne rzeczy. Poprzednio nie miałam zbyt wiele czasu, więc kilka rzeczy zostawiłam sobie na następny raz, na przykład spektakularną bibliotekę Trinity College, która zaparła mi dech w piersiach. Chciałabym mieć dość czasu, by spędzić w niej przynajmniej kilka godzin, a najlepiej cały dzień. Mój wewnętrzny mól książkowy domaga się daniny. I kolejny raz nastąpi, nie mam cienia wątpliwości.

IMG_3390
Dublin i półwysep Howth były dla mnie raczej pasmem wrażeń, niż konkretnych widoków. Samo miasto jest wcale przyjemne, irlandzka przyjaciółka oprowadziła mnie po kilku ciekawych miejscach, patrząc na mnie jak na przybysza z innej planety, bowiem znajdowłam się naonczas w epicentrum przedświąteczno-prezentowego szału i doba była zdecydowanie za krótka, by upchnąć w niej wszystko. Trzy doby też były za krótkie.

IMG_3364IMG_3419
Zapamiętałam muzykę na żywo w pubach, mocno starszych panów wywijających w rytm tejże, guinnessa lejącego się strumieniami. Chłonęłam klimat i nie ukrywam, że po przestawieniu się na charakterystyczny irlandzki akcent, poczułam się jak na ubitej ziemi, między swoimi.

Dublin 113Właściwie wszyscy, z którymi się zetknęłam byli przemili, choć przecież wiadomo, że Irlandia nie jest najbardziej słoneczną wyspą na świecie. I nie mówię tu o brataniu się ze wszystkimi w pubie, co po trzecim piwie jest wyjątkowo łatwe, ale o obsłudze w restauracjach, taksówkarzach, kasjerkach w sklepie czy poproszonych o strzelenie fotki policjantach. Taki mają klimat.

Dublin 111Z jedzeniem nie ma większego problemu, pod warunkiem jednakowoż, że prowadzą ludzie, którzy tam mieszkają. Wizyta w sławnym Leo Burdock (klik) była porażką i dopiero kiedy dziewczyny zabrały mnie na swoją ulubioną rybę z frytkami, poczułam prawdziwego rock and rolla. Wrócę i opiszę, słowo. Kolejka wysypywała się na dwór i wcale mnie to nie dziwi, bo to jeden z lepszych fast foodów, z jakimi się zetknęłam. Knajpy też dają radę, ale ponownie – trzeba wiedzieć które. Raz jedyny poszłam za podszeptem intuicji i trafiłam do The Brass Monkey (klik). Było pełno i właśnie dlatego weszłam. I dobrze zrobiłam. Tam też wrócę lecz przy lepszej pogodzie, bo okolica zachęca do długich spacerów.

Dublin 112Mogę przyjąć, że Irlandii tylko liznęłam. Ale to dobrze, bo to zaostrza apetyt, jak niezła przystawka. Właściwie sama sobie tym tekstem robię smaczek. I żeby mi klify jadły z ręki. Tak. To może poszukam lotu w innym terminie?…

IMG_3430
Magda

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Dodaj komentarz