Nie samym jedzeniem człowiek żyje, wiem przecież, że interesują was też inne rzeczy niż tylko żarcie i żarcie. Na przykład alkohol.
Zatem dziś zapraszam na wycieczkę do najbardziej znanej piwiarni w Brukseli, będącej już instytucją i atrakcją turystyczną, przedstawiam Państwu Delirium Tremens, miejsce o uroczej nazwie, doskonale korespondującej z wnętrzem i atmosferą.
Tak to wygląda wieczorami, właściwie nie sposób dobić się do baru, toteż pierwsze podejście zakończyło się niepowodzeniem. Kolejnego dnia byliśmy już mądrzejsi i przyszliśmy wczesnym popołudniem. Na jedno piwo, góra dwa. Zeszło nam jakieś sześć godzin.
Pierwszym i najbardziej dojmującym wrażeniem po przestąpieniu progu jest obezwładniający smród po wielokroć rozlanego i niedokładnie startego piwa. Po drugiej szklance już się tego nie czuje. Tym, co wyróżnia Delirium Tremens jest ogromy wybór piw. W roku 2004 znaleźli się w Księdze Rekordów Guinnessa, serwowali wówczas 2004 rodzaje piwa. Ambitnie, co? Nadal oferują piwo z ponad sześćdziesięciu krajów.
Miejsce warte zobaczenia, warte zatrzymania się na chwilę, bo przecież nie od dziś wiemy, że Belgowie w temacie piwa są raczej mocni. Nie napiszę wam zatem gdzie pójść na czekoladki, bo wszędzie, ale na piwo z pewnością do Delirium Tremens. Wybór nadal oszałamia i trzeba by było spędzić tam wiele miesięcy, by spróbować wszystkiego, co oferują. Nie powiem, że atmosfera nie jest sprzyjająca, my trafiliśmy na przyjemne jam session z dwiema gitarami i klarnetem. A wszystkie te atrakcje przy stoliku obok. No i lokalizacja – dwa kroki od Grand Place, w zacisznej uliczce, która wieczorami zmienia się w parkiet kipiący radością lekko podchmielonych miłośników chmielu.
Wnętrze to osobna historia, ale nie opowiem wam wszystkiego – pojedźcie, niech ten odór piwska wejdzie wam w pory i bawcie się jak najlepiej. To łatwe.