Żeby nie było nieporozumień – przepadam za blogosferą. Cenię, że tak daleko udało jej się zajść. W większości przypadków wyłącznie własną ciężką pracą. Cieszy mnie to, jak duży wpływ na rzeczywistość swoich czytelników wywierają blogerzy i ile jakościowych treści generują. Sama z chęcią konsumuję treści moich kolegów i koleżanek, z niektórymi się przyjaźnię i regularnie spotykam. A z innymi nie, bo są Frytkami i Kenami w internetowym Big Brotherze.
Tekst dotyczy pewnego wycinka blogosfery i chciałabym, żebyście nie traktowali go jak przytyk do całości, lecz jako refleksje z jednej strony osoby, która mocno w blogosferze uczestniczy (tak na oko od 2001, więc dość), a z drugiej jako spostrzeżenia czytelnika blogów wielu. Ale na wszelki wypadek przed lekturą wypijcie melisę i skontaktujcie się z lekarzem lub farmaceutą. Będzie piekło.
1. Wszystko na sprzedaż, czyli zdejmij majtki. Niżej!
Z blogosferą jest trochę jak z telewizją. Kiedyś bariery łamała Frytka w Big Brotherze robiąc Kenowi laskę w wannie. Wtedy – szok i niedowierzanie, cała Polska śledziła rozwój wydarzeń – czy będzie z finałem? Ile razy? Frytka, kobieta wyzwolona, co żadnego loda się nie boi. Mało jej za to świat braw dał. Czy ktoś pamięta jeszcze Frytkę?… A może ona już doktorat zrobiła? Ta, doktorat, z robienia loda chyba. Sami widzicie – to był pierwszy żarcik, jaki mi przyszedł do głowy. Budowanie popularności na skandalu jest krótkowzroczne. Dziś mamy Warsaw Whore, sorry, Shore, gdzie lody robi się na śniadanie i podwieczorek i nikogo to nie szokuje. Czy jednak za kilka lat ktoś będzie pamiętał o tej grupie taboretów, czy może, tak jak Frytka, będą się musieli nawrócić, żeby znowu napisał o nich Pudelek?
I w blogosferze bywa zupełnie tak samo – dla lajków wszystko, dla chwilowej popularności jeszcze więcej. Jedna pani może napisać, że jej pękło między nogami, druga wrzucić zdjęcie z porodu, a trzecia pokazać wnętrze pochwy kamerą na podczerwień. Sky is the limit. Przy odrobinie szczęścia napisze o tym Pudelek, czemu nie? Problem polega na tym, że o Pudelku jutro wszyscy zapomną, a pozostanie wyłącznie niesmak i łatka tej, co jej pękło. Chryste, nie przy śniadaniu…
2. Lewe statystyki
Was pewnie mniej ten grzeszek obejdzie, możecie pominąć, ale czyta ten blog dużo ludzi z agencji i opiekunów marek wszelakich (pozdrawiam Mordor!), więc zapraszam na przyspieszony kurs czytania liczb. Bo oto dziś pokażę Wam cuda, cudeńka.
Jest genialne narzędzie dostępne on line zupełnie za darmoszkę, nazywa się SimilarWeb. Do tego wielu blogerów ma spiętego Similara z Google Analytics (lawinowe wypinanie za 3…, 2…, 1…), więc dane są zweryfikowane. No, lepiej być nie może. Jeśli nauczycie się z niego korzystać, to te liczby powiedzą wam więcej, niż najpiękniejszy blogerski kit o zasięgach. Pierwszym wskaźnikiem, że coś tu śmierdzi jest „bounce rate”, czyli współczynnik odrzuceń. Standardowo powinien mieścić się w przedziale 70-80% z ewentualnymi małymi odchyleniami w którąś ze stron. Tak wygląda norma dla blogów, które przychodzi się poczytać, czyli chwilę pozostać na stronie:
Kiedy więc widzimy coś takiego:
…to już wiadomo, że coś tu śmierdzi i należy zacząć kopać dalej. Kopanie jest szybkie, proste jak budowa cepa i ogólnodostępne, wystarczy tylko wiedzieć w co kliknąć. Otóż wchodzimy na stronę, która nas interesuje i prawym klikiem myszy odpalamy „źródło strony”. Teraz wystarczy odnaleźć fragment kodu śledzącego z Google Analytics. Poprawny kod wygląda tak:
Jak się więc oszukuje na statystykach? Celowo nie napiszę wszystkiego, żeby pomysłowym Dobromirom nie podpowiadać, ale to, co poniżej jest do wglądu dla każdego, kto ma dostęp do internetu, więc niech będzie. To po prostu kod śledzenia statystyk wklejony dwa razy w kod strony. Czyli Google Analytics zlicza podwójnie ilość wyświetleń strony. Może i te liczby robią się nagle imponujące, tylko co z tego, jeśli połowa to ściema. I jeszcze teraz wszyscy się dowiedzieli jak to sprawdzić, więc już w ogóle nie polecam robić takich rzeczy:
Jest jeszcze inna metoda, która co prawda nie jest zabroniona, ale moralnie jednoznaczna też nie – lekki tuning kodu śledzącego. W normalnej sytuacji użytkownik wchodzi na post, czyta go, powiedzmy, 10 minut i wychodzi. GA zanotowuje 1 page view, 1 sesję, wizytę traktuje jako bounce, a czas wizyty zlicza jako 0 sekund. Dopiero, gdy użytkownik przeklika się na inną podstronę, GA traktuje wizytę jako nie-bounce – i stąd właśnie pochodzi tak wysoki bounce rate na blogach, które nie mają nic kombinowane przy statystykach.
A teraz sytuacja z poniższego zrzutu z podrasowanym kodem (15 sekund): użytkownik wchodzi na post, czyta go przez 20 sekund i zamyka. GA zanotowuje 1 page view, nie traktuje wizyty jako bounce, a czas wizyty zlicza jako 15 sekund (czas w którym wysłano ostatni “event” GA).
Co do zasady podejście takie nie jest oszustwem, bo pojawia się nawet na oficjalnym blogu Google jako hack pozwalający lepiej śledzić zaangażowanie. Problematyczne są jedynie dwie kwestie: to, że wtedy blog blogowi nie równy, jeśli każdy stosuje różne metryki, a po drugie, traktowanie każdej wizyty powyżej 15 sekund jako nie-bounce to dość “odważne” założenie. 30-60 sekund ma sens na stronach, gdzie ludzie szukają numeru telefonu do firmy, adresu czy maila do kontaktu. W przypadku bloga, gdzie page view wiąże się z przeczytaniem wpisu, rozsądny czas po którym można by zliczać pojedynczą wizytę jako nie-bounce to raczej kilka minut, a nie kilkanaście sekund. I tu za wyczerpujące wyjaśnienie tej sytuacji dziękuję Piotrkowi, czyli połowie bloga Pyza made in Poland.
Pro tip: SimilarWeb fantastycznie pokazuje też czy bloger ma zaangażowaną społeczność i jak to się rozkłada procentowo. Wystarczy zjechać niżej, by dowiedzieć się, czy przychodzi do niego czytelnik z wyszukiwarki, a więc przypadkowy, poszukujący tylko tej konkretnej treści, czy rzeczywiście społeczność jest zaangażowana – bo ta generuje głównie wejścia wejścia bezpośrednie oraz z social mediów. Dlatego mówi się, że blogi z przepisami mają dużo wejść, ale nie mają społeczności, co z grubsza jest prawdą z kilkoma chlubnymi wyjątkami, takimi jak White Plate czy Jadłonomia.
O kupowaniu fanpejdży, followersów i lajków na instagramie może innym razem, bo to też wdzięczny temat.
3. Puste clickbaity
Ja bardzo doceniam mocne, chwytliwe tytuły. Takie trochę bardziej kreatywne. Pod jednym warunkiem: że za nimi idzie jakaś treść. Cały internet takimi tytułami stoi i więcej pod nimi kryje się tombaku, niż złota, więc od blogerów oczekuję treści, skoro już sami rwą się do pisania. Niech mnie to rozbawi, zasmuci, niech mnie nawet i zdenerwuje, ale błagam, niech nie rozczarowuje. Bo czytam, czytam, czekam na jakiś spektakularny finał, a tam tylko żal i poczucie, że znów dałam się nabić w butelkę marnując kilka minut życia na jakiś internetowy śmietnik. Mon Dieu, blogosfero, nie upadaj tak nisko, bo dziennikarze nigdy nie przestaną o blogerach mówić z pogardą.
4. Brak pomysłu na siebie
Smutne i częste. W blogosferze fajna jest różnorodność, to że – w teorii – każdy blog jest inny i jedyny w swoim rodzaju, bo nie ma dwóch identycznych osób. W teorii. Portale może rżną od siebie chodliwe tematy, ale blogerzy rżną tematy, całe frazy i zdania, pomysły na zdjęcia, oraz wszelkie inne treści, jeśli tylko widzą, że te się klikają. I stają się gorszą kopią kogoś innego, zamiast być najlepszą wersją siebie. Uczcijmy to minutą ciszy [*].
5. Zatrudnianie copywriterów
Jak się ma trochę wrażliwości na język polski, to dość łatwo można wyłapać teksty pisane na zlecenie przez kogoś innego, niż autor bloga. Gryzie mi się to, bo blog to marka osobista. Czytacie blogi dlatego, że dzielimy się z Wami naszymi doświadczeniami/przemyśleniami/niepotrzebne skreślić. Żywimy względem siebie jakieś emocje, lubimy się. Natomiast zupełnie nie mamy żadnych emocji w stosunku do portali, my, ich czytelnicy, bo wiadomo, że stoją za nimi jakieś mniej lub bardziej bezimienne redakcje, a nie człowiek, którego czytam od dawna i zwyczajnie lubię. Może więc niektóre blogi powinny zmienić się w portale? Polecam, tam są wyższe stawki za reklamy, a ludziom od robienia contentu i tak trzeba płacić.
6. Kiedyś Rom na ulicy, dziś bloger w sieci
Mniej lub bardziej jednoznaczne sugestie, że marka (obowiązkowo podlinkowana) mogłaby jednak coś blogerowi dać, bo on nie ma, a chciałby mieć. Ubranka dla dziecka, pasztet na śniadanie, nowy piekarnik czy aparat. Należy się za sam fakt bycia blogerem, nie? Internetowe zoo nie zna granic, a serwer cierpliwszym jest, niż papier. Myślę, że pracownicy agencji mieliby tu dużo ciekawych historii do opowiedzenia, ale nie bardzo mogą. Ze łzą wzruszenia wspominam maile, jakie dostawałam, kiedy jeszcze pracowałam w marketingu i robiłam sporo rzeczy z blogerami. Bożenko, czasem bez tłumaczenia w Google Translate z polskiego na polski nie dało rady tego przeczytać.
7. Być jak panda, czyli pan da lajka
Serial o żenadzie, odcinek 4 579, sezon 8. „Jak pod tym postem nie będzie 1000 lajków, to strzelę sobie w głowę”. Zrób to, pls. Albo: “Kto pije kawę daje serduszko, a kto herbatę lajka!” W celu?… Aaa, bo to post sponsorowany, to fajnie będzie pokazać klientowi dużo lajków. Albo: „Dajcie lajka dla dzidziusia” i dziesięć wykrzykników. Bang – madka. Dzidziuś ma na te lajki wyłożone, ale chciałabym zobaczyć co się stanie, jak pewnego dnia do niego dotrze, że starzy nie zrobili sobie dziecka, tylko tato mamę zapłodnił pomysłem na biznes.
Jeśli kiedyś nam się przytrafi dzidziuś i napiszę „Dajcie lajka dla dzidziusia”, to macie zielone światło, żeby mnie zabić śmiechem, bo to będzie znaczyło, że zamiast mózgu mam budyń. Obiecuję nikogo nie zbanować. Jako ameba i tak nie będę wiedziała jak.
Magda
P.S. A tak w ogóle, to blogerzy będą kiedyś rządzić światem, zobaczycie. Szafrański na ministra finansów, Zasada na ministra sportu! A Tomczyk wiadomo – szara eminencja.
Podobne wpisy
Mauritius – raj jest!
Prawdopodobnie najlepsza szarpana wieprzowina, jaką jadłam – przepis
Sałatka milionera, czyli co jeść na Mauritiusie
Kalifornia, Arizona i Nevada na wdechu, czyli osiem dni, trzy stany, milion wrażeń
THAISTY – będzie najlepsze tajskie w Warszawie? Hell yeah!
Zjeść Boston: 9 miejsc, w których musisz zatopić kły
85 odpowiedzi
Punkt 5. Serio, ktoś tak robi? :O
Robi 🙂
no przecież jedna z tych “dużych” i “starych” blogerek kiedyś wprost szukała kogoś do pomocy w klepaniu treści. 🙂
Tak, ta duża i stara (no dzięki!) blogerka zrobiła to oficjalnie, jawnie, bo chciała wejść z blogiem na kolejny etap, ale jakby Magda nie o takim zabiegu mówi. Bo musiałaby dissować wszystkie portale, które zatrudniają autorów.
Poza tym, jak widać, próba nie wyszła, wciąż nikt poza mną na blogu nie pisze.
(oraz nie nazwałabym tego “klepaniem”, skoro szukałam kogoś do dobrych tekstów i zależało mi na dobrych autorach z biglem).
True, nie Seg miałam na myśli, lecz ludzi, którzy zatrudniają ghost writerów.
Tak? Ale przeciez jasno napisalas ze blog to nie portal, ze na blogu chodzi o relacje z blogerem o wiele bardziej osobista niz ma to miejsce na portalach gdzie pisza rozne osoby pod swoim nazwiskiem a nie ghost writerzy.
Ale wiesz, użyjmy logiki – gdyby Mati szukała kogoś, pod czyimi tekstami będzie się podpisywała, to robiłaby to po cichu, a nie waliła ogłoszenie wprost. Te wszystkie smrodki robi się po cichu, po wielkiemu cichu 😉
Stara w sensie stażu, bo wiekowo to my chyba stoimy podobnie. 🙂 Co do znalezienia współautora do bloga, to sama bałabym się jak szlag – podczas pracy w redakcjach naczytałam się setek tekstów rekrutacyjnych od “aspirujących” dziennikarzy, przy czym 95 proc. z nich nie powierzyłabym nawet napisania horoskopu. No i miałabym jednak problem z tym, że to nie jest moje – bo jak to wtedy podpisywać? Jednak blog to wciąż (przynajmniej dla mnie) coś jednoosobowego, osobistego.
PS. Przecież napisałam, że szukała wprost, a nie po kryjomu. 🙂
Nawet więcej robią. Niektórzy analizują najpierw w google, jakie zapytania często padają, a potem zakładają od razu kilka blogów na trendujący temat. Kupują treści od copywriterów, na stronie planują publikację i bum, kasa sama leci. Jak trend mija to blogi się porzuca i zakłada nowe…
Czasem sobie przeglądam oferty pracy zdalnej (niestety nic dla mnie) i często widzę oferty pisania na blogi.
Nic dodać, nic ująć. Zawsze mnie zastanawia, co ludzie z tymi lajkami robią. Nie mam na myśli postów sponsorowanych, tylko te zwykłe, albo fotki na IG. Może któryś dostawca internetu albo jakiś market przyjmuje w kasie kciuki i serduszka… Parafrazując klasyka: lajk przemija, żenada pozostaje.
I aż dziwne, że google jeszcze sobie nie poradził z tym dublowaniem kodu, bo temat wlecze się już od wielu lat. czasem to niedopatrzenie, czasem brak świadomości, a czasem świadome sztuczne zawyżanie odsłon strony. Jedynie prawdziwy wskaźnik, który prawdę powie i się nie dubluje to UU.
Jestem szczerze dźwięczna za kawałek o statystkach, bo bloguję sobie dla przyjemności bardziej i pierwszy raz na google analytics weszłam, jak mnie firma spytała miesiąc temu w mailu o liczbę UU (yyyeee coo?). Fajnie że wytłumaczyłaś trochę kwestię, bo natknęłam się (próbując ogarnąć temat na potrzeby współpracy z jakąś marką) na tutorial jakiegoś superhiper portalu dla social media nindżów, wg. którego liczba UU = liczba wejść na stronę w ogóle. I trochę wtedy zwątpiłam w sens ogarniania tego samej, skoro bardziej niż za zasięgach zależy mi na frajdzie, że mam o czym pisać. Zwłaszcza bounce rate budziło moje niejakie zdziwienie.
GA to bardzo przydatne narzędzie, ale trzeba umieć go czytać, tak samo, jak SimilarWeb. Nie martw się, też się tego kiedyś musiałam nauczyć.
no to poszła taka reklama dla tasteaway, że im stronę wywaliło w kosmos… zaiste wielka jest moc krytykikulinarnej 😛
Tylko co to za reklama?… Minuta ciszy [*]
czekałam, aż zapiecze – i nie zapiekło. czy to znaczy, ze wszystko robię dobrze? na razie zadowolę się posadą wiceministra turystyki w departamencie citybreakow.
ps: frytka zrobiła loda? mi się wydawało, że się ‘tylko’ bzyknęła w wannie 😉
No chyba dobrze, nie chce być inaczej 🙂
do niedawna modą na blogach było pisanie szarą czcionką na białym tle. Epidemia jakaś. Napisałem do kilku blogerów żeby się dowiedzieć, czemu uznali ten męczący oczy proceder za dobre rozwiązanie i od każdego z nich otrzymałem tę samą odpowiedź: “bo inni tak robią” “bo u innych bardziej poczytnych tak jest”. Czyli nie pomysłowość i zainteresowanie ciekawą treścią, ale zwyczajny owczy pęd i nawet nie kopiowanie, a klonowanie cudzych rozwiązań jest pomysłem na wiele blogów. Smutne.
Darmowe szablony na wordpress mają jasne czcionki – żeby mieć ciemną i czytelną trzeba kupić szablon, który sam poinstruuje jak to zmienić, albo pogrzebać w googlach przez pięć minut i zmienić sobie kod. Żaden owczy pęd, zwykła niegramotność.
Genialne i bardzo w punkt (niestety). Czasem warto przystopować, żyć sobie w swojej niszy i cieszyć się z realnych, stałych użytkowników, którzy na serio czytają, to co piszesz. Mnie osobiście bardzo wkurzają posty na grupach na fb – komentarz za komentarz? To jest takie… żebranie o komentarze 🙂 Przykre.
Więcej takich tekstów!
Pozdrawiam
Gaba 🙂
Macie niezłe bagienko w tej swojej blogosferze.
To jest jeszcze nic.
Super, że w końcu ktoś to napisał!
Szkoda, że Jason tego nie przeczytał przed rankingiem.
Właśnie, to dublowanie i przez to niski współczynnik odrzuceń. Niektórzy sami to robią, specjalnie, ale też niektóre blogi przez jakiś głupi błąd mają dubel – warto o tym wspominać bo niektórzy po prostu o tym nie wiedzą i potem zacieszają, a to błąd 😀 A żebrolajki nieustannie mnie rozwalają niekoniecznie w blogosferze. Pewdiepie ostatnio coś takiego walnął, normalnie jak to zobaczyłam to padłam i miałam problem, żeby wstać. Co komu po wymuszonych lajkach, nigdy tego nie zrozumiem.
Wiesz, jeszcze u początkującego blogera może bym uwierzyła, że to z niewiedzy. Ale nikt normalny takich rzeczy nie robi, przecież to widać jak na dłoni.
Wiadomo, o to mi chodzilo 🙂
A to ja zupełnie z ciekawości, bo generalnie od html’a trzymam się z daleka, ale wg instrukcji sprawdziłam i kod mam wklejony raz, sesje 18 tys : użytkownicy 13 tys, ale współczynnik odrzuceń ledwo 3 % – to gdzie mam się doszukiwać błędów teraz? 😉
PS. Zgadzam się ze zdecydowaną większością tekstu!
Może pogadaj ze swoim informatykiem. Ja miałam taką sytuację przy zmianie hostingu i coś było nie halo właśnie z kodem strony, ale błyskawicznie to naprawili.
Dzięki!
Szok z tymi statystykami. Resztę punktów co jakiś czas zauważam i cóż… Jakby zaglądam na te blogi mniej.
Niektórzy już Google Analytics usunęli z bloga hihi
https://uploads.disquscdn.com/images/03b980957a37f9601e442a738004cc7d6de2e94ad6b92c6e6518c6a1eba75c07.jpg
Szafrański na ministra? HE HE – już to sobie wyobrażam… Licznik długu zwolni, później się na jakiś czas zatrzyma a po jakimś czasie kwota poleci do zera 😀 Takie prawdziwe the final countdown 😀 A książka jako podręcznik na studiach ekonomicznych 😀 Ciekawe kto zastąpiłby resztę ministrów….
Złomnik na ministra transportu, a dla Kasi Ogórek stworzyłoby się ministerstwo plastyki <3
Magda, padłam. Ministerstwo plastyki. Biorę nawet pro bono.:)
Jednak dzięki za wytłumaczenie współczynnika odrzuceń, bo byli tacy co mi wmawiali, że mają lepsze staty i uznawali swoją wyższość w tym temacie, a teraz wyszło szydło z worka i okazało się, że nie jest tak różowo. Za to ja czuję się teraz zwycięzcą, bo coś mi tu mocno śmierdziało, ale nie mogłam wyczuć gdzie. 🙂
Kasia, dla mnie jesteś królową DIY!
Magda, wszystko ok, tylko że bounce rate z similarweba (i w ogóle staty z similarweba), a z analyticsa to dwie różne bajki. Sama przed chwilą się sprawdziłam – 20% różnicy. Więc za znalezienie przekrętu i odwagę w podaniu konkretnych przykładów – uwielbiam Cię. Ale samo similarweb i jego dokładność jest o pupę rozbić.
Nie, jeśli masz Similara spiętego z GA. Dużo blogerów tak robi, bo czasem łatwiej tam odesłać klienta, niż robić zrzuty, czy coś, np. jak jesteś w podróży. Jak sprawdzisz moje staty na Similarze, to jest 1:1 to, co w GA.
Większość dużych blogów ma spięte statystyki z GA i z tego korzystają wszystkie agencje, żeby nie zajmować czasu blogera i pytać o screeny z zasięgiem bloga. I tak się dzieje. Sam similaweb bez tego to zabawka a nie konkret.
Haha, czytam to i dochodzę do wniosku, że jestem blogerem-amatorem 😀 Dobrze, że to napisałaś Magda, ciekawa rzecz z tymi statystykami i współczynnikiem odrzuceń.
Spoczko, ja też długo nie wiedziałam o co tak do końca chodzi.
Trochę nie rozumiem.
Cyt. “W normalnej sytuacji użytkownik wchodzi na post, czyta go, powiedzmy, 10
minut i wychodzi. GA zanotowuje 1 page view, 1 sesję, wizytę traktuje
jako bounce, a czas wizyty zlicza jako 0 sekund. Dopiero, gdy użytkownik
przeklika się na inną podstronę, GA traktuje wizytę jako nie-bounce – i
stąd właśnie pochodzi tak wysoki bounce rate na blogach, które nie mają
nic kombinowane przy statystykach.”
Czyli z góry zakładamy, że czytelnika nie interesują inne teksty na blogu? Tylko ten, na który wszedł?
Nie, my zakładamy optymistycznie, że czytelnika interesuje wszystko, co mamy na blogu 🙂 Po prostu GA tak liczy współczynnik odrzuceń, że dopiero, kiedy czytelnik przeklika się na kolejną stronę wizyta liczona jest jako nie-bounce. Dlatego blogi z przepisami mają zwykle niższy bounce rate, bo często się skacze po przepisach, a te z treściami “do poczytania” wyższy, bo czytelnicy zwykle wchodzą na nowy wpis, czytają i wychodzą (powracający zwykle znają większość starych wpisów).
Mnie bardziej dziwi/smuci fakt, że “użytkownik (…) czyta 10 minut”, a GA liczy jako 0 sekund, czyli mega zaniża średni czas trwania sesji.
Biorąc pod uwagę wszystkie parametry GA wynika z tego, że nie jest on dostosowany do specyfiki blogów. Stali Czytelnicy są na bieżąco = czytają tylko jeden najnowszy tekst, a to ma fatalny wpływ na współczynnik odrzuceń i średni czas trwania sesji :/
Tak, ale każdy, kto ogarnia GA dokładnie wie z czego wynika bounce rate, więc nie ma się czym przejmować.
Zepnij sobie GA z Similarem, to się robi dwoma klikami, a dla agencji będziesz bardziej wiarygodna i łatwiej będzie im sprawdzić Twoje staty.
Tak zrobiłam, dzięki za radę! 🙂
No problemo 🙂
Nie napisałaś o głównym grzechu… no bloger blogerowi robi dobrze jak może! Krytyka? Rzadko, a wskazanie kto robi źle – jeszcze rzadziej. Bo każdy każdemu małą laskę pardon, łaskę robi… ja na początku czytałem blogerów, ale jak widzę dzisiejsze “mizianie” się między sobą to myślę, że nie liczy się ten lepszy, tylko lepiej miziający… bo lepszy nie dożyje publiki zagnieciony super, cudownymi konkurentami, którzy w prawdzie robią słabe kalki z USA, ale mają wielu znajomych blogerów i ogólnie ładnie się promują.
Wiesz, ja się przyjaźnię z blogerami, są też tacy, których nie znam, ale cenię ich pracę i dla mnie to normalne, że czasem o kimś napiszę ciepło albo podlinkuję. Ale to mój punkt widzenia.
Ach i jeszcze moderowane komentarze! No to jest już dno 🙂
Moderowane komentarze to norma. W ten sposób odsiewam wszystkie reklamy. Inaczej byś tu miał przynajmniej pięć komentarzy z linkami do diet pudełkowych oraz początkujących blogów.
Chyba jestem tu jeszcze ”za mloda”, bo nie wpadlam ze na to, ze takie statystyki mozna oszukac i nikt tego nie sprawdzi. To byloby zbyt piekne. Reszte czesto widac na jak na dloni i pewnie tym, ktorzy dzialaja 100% fair nie bedzie sie to podobac, ale mysle, ze predzej czy pozniej odpadna.
Nie zgodzę się, że uczciwi znikną. Jestem żywym przykładem – od początku gram fair i w tej chwili w swojej kategorii jestem numerem 1 w Polsce. Tak mówią liczby, bez naginania rzeczywistości 😉
Wierzę, że taka postawa się broni, jeśli idzie za nią praca i pasja.
Z punktu widzenia mojej kanapy, to nisza mega. Sio mi stąd, mój internetowy wyrzucie sumienia! 😉
Ej, kiedyś latało po sieci takie ogłoszenie, że płacą 3 zł za tekst – własny lub własnymi słowami przepisywany z blogów. Serio. Takie możliwości rozwoju, taka świetlana kariera, a my jakieś blogi piszemy…
Za cycki jest zawsze dużo lajków 😉
Ty to masz łeb jak sklep – nawet nie wchodziłam w niuanse tych wszystkich analytics tools bo pogubiłam się już przy pierwszej kombinacji. Nie sprawdzam, ile osób odwiedza mój blog – jedynie na FB zerkam.
Zresztą, na blogu nie zarabiam, więc nie mam się co spinać 🙂
ps. a Frytka…. nawróciła się. Dosłownie.
A masz więcej “nie bounce”… Przejdę do innych postów, bo ten mnie zaciekawił 🙂
:)))))
ale mnie oburzyłaś tymi statystykami… ja się na tym nie znam i w sumie za bardzo mnie na tym nie zależy ale wiem, że wielu blogerom na tym zależy ale żeby aż tak???
Dlatego coraz mniej czytam… a pisanie, by “nie było za ciężko” też czasem idzie mi niełatwo… Pozdrawiam i dzięki Ci za ten tekst. Może kogoś zmusi do samokrytyki.
Nie ma takiej opcji, pamiętaj, że blogerzy mają wielkie ego. Ale jeśli przyczyni się do podniesienia standardów w blogosferze, to już mi wystarczy do szczęścia.
Szkoda, że nie rzuciłaś konkretnymi twarzami. Ja wiem, że potem byłyby zgrzyty i strzały z dupy, ale męczy mnie trochę ta nietykalność blogosfery, to, przynajmniej oficjalnie, udawanie, że wszystko jest ok.
Nie ma takiej potrzeby, i tak już się zawiązał Komitet Hejtujący Magdę. Co ciekawe – każdy z członków ma coś za uszami 🙂
Dzidziusie uwielbiają wrzucać swoje zdjęcia z USG jeszcze w życiu płodowym, a potem lecą z kaszką na brodzie i gustują w mało gustownych fotach, np. (klasyczne ujęcie) jak leżą na kanapie, a dookoła burdel… No ale to tylko dzidziusie, musimy im wybaczyć głupotę, wszak nie umieją jeszcze w social media… Kiedyś pożałują tego contentu 😀 Będzie na rodziców, że nie dopilnowali. Hehehehe
No, wiadomo. Są jeszcze lajki, które leczą, np. “dzidziuś ma katarek, dziś potrzebujemy dużo waszych lajków!”
A jak lekarz przepisał lajki dziecku na przeziębienie? Nic tylko krytyka i krytyka. Zero myslenia.
Gdyby było wolne ministerstwo edukacji, to ja jestem chętna. 😉
Trudno, będziemy rywalizować o stołek <3
aha genialne. Można fajnie wszystko ukryć.
Obserwuję tę blogerkę odkąd pojawił się jej pierwszy ranking i tak jak zawsze miała ten “Bounce Rate”, pal sześć co to dokładnie jest, na poziomie 90%, to teraz w jeden miesiąc spadł na 47% – helllo!
Niestety ja ostatnio też zaobserwowałam tę blogerkę i zasięg napompowany jest głównie płatną reklamą na Fb. Reszta to nic, no i te cudowne tytuły, które nie mają nic wspólnego z treścią… Jest jeszcze kilka podobnych osób.
No to ja już nic nie rozumiem… Kod do analytics wklejałam jeden raz, a współczynnik odrzuceń pokazuje mi 3,5%. Jak to możliwe?
Czytałam nawet kiedyś o tym ustawianiu minimalnego czasu na stronie, żeby go zmniejszyć, ale jak zerknęłam do siebie to był na poziomie kilkunastu procent bez żadnego grzebania. Teraz spadł nawet bardziej, mimo że nic nie ruszałam. O co chodzi?
Trafione w dziesiątkę – dodałbym jeszcze jedno – wiara we własną nieomylność. 😉
Gdy jesteś początkującym blogerem bounce może być spokojnie poniżej 70% bo nowi czytelnicy Cię odkrywają i penetrują stronę, że tak to nazwę. Oczywiście jeżeli pierwszy tekst ich zainteresuje, a strona jest interesująca wizualnie. Później gdy jesteś już rozpoznawalnym blogerem, logicznie myśląc bounce wzrasta bo zwyczajnie jesteś już wcześniej spenetrowany więc czytają tekst i wychodzą. Tak to sobie wyobrażam bo z logiką to jednak różnie u mnie bywa.
W ogóle nei wiedziałam o co ze statystykami chodzi i po co niektórzy blogerzy sie nimi podniecają…Słyszałam o kupowaniu UU i lajków, itd. No dupa jestem jak cholera!
Post dooobry i dyskusja pod nim wyśmienita :). Jestę hobbistycznym blogerę 😉 , ale przychodzi mi do głowy jeszcze podpunkt “Towarzysto wzajemnej adoracji”. Choć rozumiem, że i w sieci można znaleźć przyjaciół i razem z nimi robić “coś wspólnie”, to jak widzę , że na jednym blogu Asia chwali Kasię, potem Kasia chwali Asię, następny blog: Zosia chwali i Kasię i Asię i Basię….. potem razem się spotykają i znowu seria postów na 10 blogach z tego cudnego spotkania. Wszędzie te same zdjęcia, podobne półki w kuchni, DIY w jednym klimacie bleeeee. A spróbuj zagadać, zapytać, rozpocząć dyskusję….no sorry bejbe , nie jesteś naszą koleżanką. Albo seria postów “najlepsi blogerzy w dziedzinie X”, “najlepsze wpisy …” itp…. a tam czasem takie szity…. Oczywiście rozumiem, że są blogi DOBRE, “na topie”, które po prostu będą się pojawiać we wszystkich zestawieniach, ale …. czasem aż bije w oczy, że w tym czy owym zestawieniu nie pojawił się inny ktoś, kogo wszyscy czytają, ale….no sorry bejbe, za cienki w uszach jesteś do naszej paczki ;P
takie prawdziwe, aż piecze <3 ale nie przesadzałabym, że to tylko wycinek. z moich obserwacji wynika, że (stwierdzam ze smutkiem) to całkiem spora część blogosfery.
Bloga nie mam, na IT się znam tyle, co na podkuwaniu nosorożców aluminiowymi flekami i mogłabym być pra babcią połowy Twoich czytelników. Bardzo to interesujące. A może by tak bloga zacząć? Dzięki za światło 🙂
Uwielbiam Cię!! Ale to już chyba wiesz 😉
Ale też nie zapominajmy, że tytuły to sztuka – po to są, by przyciągać czytających, którym tylko coś śmignie po streamie.
Szczerze – nie znałam Cię wcześniej. Dlaczego? Bo to nie kompetencje miękkie – chociaż? 😉 Trafiłam tu przez Twoja rozmowę z Kominkiem i jestem od tego wieczora fanką Twojego głosu i sposobu myślenia 😉 Punkt 7 panda ubawiłam się totalnie. Dobranoc 🙂
Hmm…, aż dziwne, że wcześniej nie widziałem tego tekstu 🙂
Chciałem odnieść się do punktu nr 2.
Po pierwsze jestem mega zdziwiony/zszokowany/(?) całą tą sytuację. Serio. Słyszałem o tym już wcześniej, ale nadal w głowie mi się to nie mieści. I to nie dlatego, że ktoś oszukuje (czynnik ludzki, wiadomo, ograniczone zaufanie jak na drodze), ale dlatego, że Google pozwoliło w ogóle na coś takiego. Że skrypt liczył dwa razy… no serio?
Po drugie, nie zgadzam się do SimilarWeb i tej historii z Bounce Rate. Korzystam często z tego narzędzia porównując do ze statami stron którymi się opiekuję i dane te często są w trzy światy. Czasem nawet pokazują zły trend. A co do BR to nawet w przypadku mojego bloga SimilarWeb pokazuje coś koło 50%, a kody mam prawidłowe i nie oszukuje. Co prawda moje GA pokazuje już ok wg twoich założeń tj 70%, ale samo opieranie się na SimilarWeb nie wiele daje prawdziwych informacji 🙂
Pozdrowienia! 🙂
Cześć Paweł, jeśli chodzi o Similara, to wiele blogów ma go spiętego z GA i wtedy dane są identyczne tu i tu. Zresztą BR nie jest ani zły, ani dobry, po prostu dla stron o okreśonych treściach jest wyższy, a dla innych niższy i jeśli drastycznie odstaje od normy, to jest tylko wskaźnikiem, że coś może być nie tak.
Haha tak to już jest…tylko zew a potem dogorywanie …;)