Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Jak sprawić, aby twojego dziecka nie nazywali „bachorem”, a ciebie „świętą krową”? 10 prostych sposobów

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Tekst o dzieciach w restauracji przeczytało ponad 500 tysięcy osób. Doczekał się wielu kopii na wielu blogach, czasem nawet prób polemiki. Oczywiście bez żadnego linka, bo podpieprzyć temat to my, ale powiedzieć od kogo, to nie ma komu. Spoko, typowo profesjonalne zachowanie. A skoro nawet w prasie znalazłam swoje fragmenty bez podania źródła, to już nic mnie nie zdziwi. Doczekał się też kilku tysięcy komentarzy na fb i kilkuset pod samym postem. Mam znajomych, którzy twierdzą, że powinnam go wrzucać na fb minimum raz w tygodniu. I są to ludzie posiadający dzieci.

Statystyka pokazuje, że w Polsce jest jednak duży problem ze zrozumieniem tekstu pisanego, ale z drugiej strony jest też cała masa fajnych rodziców, którzy rozumieją, że dziecko może być uciążliwe dla innych. I wiecie co? Nie zmieniłabym w tym tekście ani jednego słowa. Nadal pod każdym się podpisuję.

Każde dziecko jest inne, ale to rodzice znają swoje pociechy najlepiej i pewnie mają swoje sposoby, aby je uspokoić. Pod przytoczonym tekstem pojawiło się sporo pytań o to, jak uniknąć lub chociaż zminimalizować ryzyko, że akurat nasz berbeć stanie się obiektem krzywych spojrzeń innych gości. Istnieje kilka ogólnych zasad, które w większości przypadków mogą okazać się pomocne.

1. Czasy beztroski minęły (ale wrócą)

No, niestety. Pogódź się z tym, że być może zjesz zimne, albo przez dwie godziny będziesz zabawiać swoje dziecko, zamiast cieszyć się posiłkiem. Takie życie i nic się na to nie da poradzić. Ot, zwykła konsekwencja posiadania dzieci. Nasi rodzice też się z tym borykali, ale pocieszające jest to, że taki stan rzeczy nie trwa wiecznie. Nie rób tylko jednego – nie przerzucaj odpowiedzialności za dzieci na obsługę, bo kelner to nie niańka.

2. Rozpoznaj teren

Nie wybieraj restauracji w ciemno. W tej chwili wszędzie można zadzwonić i zapytać czy są dostępne krzesełka dla dzieci, czy w łazience jest przewijak, czy w menu są propozycje dla dzieci, ewentualnie czy kucharz na prośbę gości będzie mógł przygotować coś prostego dla progenitury. Restauracje są bardzo frontem do ludzi i w większości przypadków nie powinno być problemu. A jeśli będzie problem, to dowiesz się, że ta restauracja być może nie jest dla ciebie w tym momencie najlepszym wyborem i lepiej będzie poszukać innej.

3. Poznaj menu

To właściwie pochodna powyższego punktu. Warto wiedzieć wcześniej, czy restauracja ma w menu jakieś propozycje dla dzieci, ewentualnie czy w „dorosłym” menu znajdziesz coś, co będzie odpowiadało twojemu dziecku. W ten sposób unikniesz zaskoczenia i wszyscy wyjdziecie z pełnymi, zadowolonymi brzuchami.

4. Uprzedzaj zdarzenia

Niewiele dzieci ekscytuje się faktem przebywania w restauracji. One mają swoje sprawy i swoje priorytety, więc zadbaj o rozrywkę. Zabierz kredki i kolorowanki, pada z ulubioną bajką, może jakieś klocki. Sam/a wiesz najlepiej jaka forma zabawy odpowiada twojemu dziecku. Po prostu zadbaj o rozrywkę, bo restauracja bez kącika zabaw już takiego obowiązku nie ma. A nuda u kilkulatka to największy wróg świętego spokoju.

5. Obrusy są niebezpieczne

Jedna mała ciekawska łapka, chwila nieuwagi i wszystko ląduje na podłodze. Koszt zastawy doliczony do rachunku znacząco podnosi jego wartość. Tak tylko mówię.

6. Pora nie do końca obiadowa

Czasem lepiej wybrać godzinę, kiedy w restauracji jest zdecydowanie mniej gości. Obsługa nie biega jak w ukropie, więc pewnie z chęcią pomoże ci zająć czymś dziecko. Maleje też ryzyko, że talerz gorącej zupy wyląduje na jego głowie, kiedy rozbrykane wpadnie pod nogi kelnera.

7. Dla dziecka zamów najpierw

Włosi często to robią. Takie podejście ma dwa kluczowe atuty: po pierwsze dziecko głodne, to dziecko marudzące (dorośli też tak mają); po drugie jeśli twój berbeć potrzebuje pomocy przy jedzeniu, to masz ten czas właśnie po to, żeby go nakarmić. Kiedy dotrą pozostałe potrawy, najmłodsi z pełnymi brzuszkami będą spokojnie malować kolorowanki, ty spokojnie zjesz, a pozostali goście nawet nie zauważą, że obok jest jakieś dziecko. Wszyscy wygrywają.

8. Bierz odpowiedzialność

Mimo całego misternego planu, w którym twoje dziecko zajmuje poczesne miejsce i nie przewidujesz żadnych niespodzianek, może stać się coś, czego w planie nie było. Sam/a wiesz jak to z dziećmi jest. Jeśli zaczyna się robić niezręcznie, a mały Jurek postanowił, że to najlepszy moment na włącznie syreny alarmowej, to chociaż podejmij próbę uspokojenia go. Gwarantuję, że wszyscy to docenią. Pomocny może być krótki spacer, ale pewnie i tak masz swoje sposoby. Skorzystaj z nich i nie bądź rodzicem, który nagle głuchnie, kiedy jego dziecko zaczyna być głośne i uciążliwe dla innych. To o takich rodzicach jest podlinkowany wyżej tekst. Nie idź tą drogą.

9. Ogarnij najbliższe otoczenie

Dzieci są nieuważne, czasem im coś upadnie, często jest to jedzenie. Przed wyjściem ogarnij najbliższe otoczenie. Jeśli pod stołem wylądowały kawałki pieczywa – podnieś je. Niby nie musisz, ale wierz mi, jeśli wykażesz się odrobiną kultury, obsługa na pewno to doceni i zachowa we wdzięcznej pamięci, aby następnym razem dać ci najfajniejszy stolik. Małe uprzejmości są źródłem wielkich sympatii.

10. Tipuj jak szalony

W Polsce temat napiwków, jak każdy inny temat, dzieli społeczeństwo przynajmniej na dwie grupy. Ja jestem w tej, która napiwki daje. Jeśli twoja Zosia właśnie dziś postanowiła pokazać na co ją stać, ty pokaż, że potrafisz to wynagrodzić obsłudze. Zwłaszcza jeśli podeszła do was frontem i starała się pomóc w ogarnięciu Zosi. To jest fajny, cywilizowany gest i jednocześnie forma podziękowania. No i masz pewność, że zapamiętają Cię dobrze, a następnym razem postarają się jeszcze bardziej.

Do zobaczenia w restauracji!

Magda

foto: huffpost.com

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

17 odpowiedzi

  1. No i jeszcze jeden punkt:
    Jeśli mimo wszystkich starań wszystko poszło nie tak, nie załamuj się, jeszcze będą okazje do wyjścia z dziećmi, które w końcu nauczą się zachowywać jak cywilizowane stwory. Obsługa przeżyła niejedno i to też ich nie zabije, więc wychodźcie z dziećmi do restauracji. Generalnie dzieci marudzą, kelnerzy klną pod nosem, ważne żeby spotkać się w pół drogi. Bo tylko w restauracji można się nauczyć zachowania w restauracji:)

    1. “tylko w restauracji można się nauczyć zachowania w restauracji” – z całym szacunkiem, ale: no nie. Siedzenia przy stole, braku wrzasków, trzymania sztućców, etc można – a nawet trzeba! – nauczyć dziecko w domu. Jak się tej lekcji w domu z dzieckiem nie przerobiło, to się z dzieckiem do restauracji nie wychodzi. Bo goście obok przy stoliku wybaczą zabawę, może nawet jedną awanturkę, ale nie pisali się na wyjącego bachora. A da się dziecko nauczyć dobrych manier, trzeba tylko chcieć

      1. Oczywiście, ale jednak posiłek w domu wygląda inaczej np. nie menu, zazwyczaj nie czeka się na posiłek,bo siada się do stołu jak jest on gotowy, a po skonczonym obiedzie nie czeka się na rachunek. Nie ma też ludzi przy innych stolikach. Oczywiście mozna tlumaczyc dziecku pewne rzeczy wcześniej, ale jak ono nie widzialo, nie przeżyło niektórych rzeczy, to dla niego jest to abstrakcyjne.

      2. Marto, ależ ja się zgadzam, że posiłek w restauracji wygląda inaczej. I wiem, że dziecko może zapłakać, krzyknąć, wiercić się. Ale nie może wyć pół godziny nad talerzem: “nie zjeeeeeem ryżuuuuu”. Bo to dla innych gości koszmar. Nie lubi ryżu? Nie trzeba było brać dzieciakowi risotta. Dziecko wierci się, bo nie umie długo czekać na obiad? Zajmij się nim, drogi rodzicu, poczytaj mu, porysuj z nim, a nie gap się w komórkę. A tego, że nie grzebie się ręką w jedzeniu, nie pluje się, nie wali sztućcami o talerz i nie biega się po sali zaglądając innym gościom do talerzy, tego trzeba nauczyć dziecko wcześniej.

      3. Dokładnie, bazę wynosimy z domu. A w restauracjach szanujmy innych – klientów bez dzieci, rodziców i dzieci. Każdy chce spędzić milo czas. Myślę, że właśnie szacunek i zrozumienie u wszystkich stron jest kluczem do milego spedzenia czasu w restauracji i nie tylko.

  2. Oczywiście trzeba uczyć dzieci zachowania w restauracjach, ale pamietajmy,że w naszym kraju chodzenie do restauracji jest stosunkowo nowym “zwyczajem”. Tzn na tyle nowym, ze po transformacji ustrojowej obecnie pierwsze pokolenie prowadza dzieci do restauracji (wcześniej raczej do barow mlecznych, restauracja byla od wielkiego dzwonu). Powinnismy brac przyklad np. z Włochów lub Francuzów, gdzie dziecko siedzi przy stole i je, a nie bawi się w poligon między stolikami. Jednak pamietajmy, że dla nich chodzenie do restauracji jest tak samo zwyczajne jak jedzenie w domu. Dlatego też myślę, że latwiej nauczyc dziecko, które tym nasiaka od maleńkosci. Zauważyłam również, że w krajach zachodnich dziecko eest traktowane bardziej podmiotowo, natomiast w Polsce bardziej przedmiotowo (co m.in. znajduje odzwierciedlenie również w tym tekscie). Uważam, że pewne taka sytuacja w Polsce jest kwestią czasu. Jednak należy zaakceptować dzieci w przestrzeni publicznej, a nie ciągle traktowac jak intruzow, bo nie powinno być ich w restauracjach, autobusach, sklepach…najlepiej zamknąć je w domu do uzyskania pełnoletności i wypuścić jak już będą potrafily się zachowywać…tylko jak się tego nauczą? Nie wiem.

  3. I tak i nie. Teksty moralizatorskie i proste połajanki rodziców mają jedną podstawową wadę : brak pełnej perspektywy. To znaczy autor przedstawia SUBIEKTYWNE obserwacje i wnioski, które próbuje nazwać UNIWERSALNYMI. A ponieważ pojawia się krytyka i pouczenie, opór jest oczywistą reakcją części odbiorców, widzących sprawę z innej strony. Powiem krótko każde dziecko i każdy rodzic doświadcza i bycia prawym obywatelem, grzecznym klientem restauracji, jak i tym roszczeniowym, obojętnym, leniwym z rozwydrzonym dzieciarem. Dlaczego? Bo takie jest życie. Są rozmaite sytuacje, okoliczności, emocje. Nie wszystko się planuje i nie wszystko da się zaplanować. Np. nie przewidzisz zbliżającej się choroby. Wszystko zaplanowane, odpowiednia knajpa, odpowiednie miejsce, menu , a tu marudzenie, płacze dziecka, obiad na stole, nerwowa atmosfera. Wieczorem w domu rozumiesz dlaczego : stan podgorączkowy. Dziecko już coś łapało i było marudne z tego powodu. I kredeczki, klocki, czytaneczki, ukochane menu nic nie dają. Albo jest się w podróży i nie ma czasu na dobieranie knajpy z atrakcjami, trzeba zjeść coś i jechać dalej. No przecież dla komfortu stołujących się dorosłych, nie będzie się w podróży z dziećmi jechało na kanapkach i fast foodach z okienka. Bez przesady. A wtedy trzeba się liczyć, że któreś z dzieci może marudzić, lub, że nie będzie chciało po kilku godzinach jazdy w pasach dalej zgniatać pupy na twardym krześle. I co? Są prawdziwie roszczeniowi, leniwi rodzice rozwydrzonych dzieci, ale to wyjątki bardzo nieliczne. Większość i tych grzecznych i niegrzecznych to kwestia splotu okoliczności. Empatia jest potrzebna po obu stronach. Rodzicom do uszanowania otoczenia, otoczenie musi uszanować odmienność natury dziecka od dorosłego w przestrzeni publicznej. W Polsce ludzie nie są przyzwyczajeni do dzieci w przestrzeni publicznej. W zoo, w przedszkolu, czy w szkole tak. W restauracji? W samolocie? No jak to tak z dzieckiem?
    Mnie ta polska atmosfera spina i dusi. Panicznie się boję złego zachowania dzieci w takiej przestrzeni, mam ochotę uciekać po pierwszym piśnięciu, obawiając się linczu. Karmię piersią na najbardziej samotnej ławce w cieniu i kącie, siadam tyłem, a po plecach ścieka mi pot z nerwów, że i tak się ktoś przyczepi. Serio. Jazda autobusem z dwójką dzieci to potworny stres. Trzydzieści par oczu z nudów śledzących moje dzieci i potępiających każdy niewłaściwy gest czy dźwięk. Mam wrażenie, że przez 10 minut jazdy setki razy mówię : zostaw, nie dotykaj, nie naciskaj, usiądź, nie chodź, nie naciskaj, jeszcze nie teraz, nie przechodź, ciszej. Jak maniak jakiś. Restauracja to koszmar. Nawet jak jesteśmy sami w knajpie to potępienie leje się strumieniami z oczu obsługi. Jestem znerwicowana. Ale są kraje gdzie dziecko w przestrzeni publicznej to tak normalna sytuacja, że nikt nawet nie przygląda się rodzinie w knajpie, nikt nie potępia matki wyjącego malucha. Np. południe Europy. Tam raczej można spodziewać się uśmiechu i zagadania, serio. Tam psychicznie rodzic odpoczywa. I inni też. Po prostu nikt się nie spina.

    1. Żeby to zrozumieć, to trzeba mieć dziecko, a najlepiej dwójkę, a nie wygłaszać kazania z perspektywy opiekunki psów, po których sprząta się lokowanym turbo odkurzaczem.
      Tak jak Pani pisze, odrobina empatii, na której deficyt cierpi szefowa KK.
      Ona potrafi współczuć swojemu ukochanemu pieskowi, którego “straszny właściciel” restauracji nie wpuścił do środka, natomiast dzieci z chęcią pozamykałaby w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu, żeby w spokoju rozkoszować się swoim kolejnym posiłkiem.
      Tak to właśnie wygląda u osób, które swoje uczucia instynkt macierzyński ulokowały w zwierzętach.
      Taka sytuacja.

      1. Typowa odpowiedź matki-Polki. Moje dziecko może wszystko, a jak komuś z grzecznym dzieckiem/psem/bez psa/bez dziecka, się nie podoba – to nie mój problem, nie moje źle wydane pieniądze w restauracji. Ciekawe czy byłaby Pani taka wyrozumiała gdyby pies, dorosły (np. pijany) hałasem, bieganiem, złym zachowaniem zepsuł wyjście do restauracji. Też byłaby Pani taka zachwycona? Rodzice dzieci nie są zobowiązani do szanowania innych, a wszyscy muszą kochać ich dzieci? Wystarczyłoby mieć minimum kultury osobistej i odpowiedzialności za dziecko, a takie teksty nie musiałby powstawać, bo incydentalne przypadki dzieci, których nie można uspokoić, np. z powodu choroby, nie byłyby od razu powodem do tworzenia takich poradników. Autorka przytaczała sytuacje jaskrawego zaniedbania i nieodpowiedzialności rodziców. Matkę, która pozwala dziecku na walenie sztućcami w talerz i bieganie między kelnerami Pani popiera? Naprawdę? A tekst o instynkcie przelanym na zwierzęta żałosny.

      2. Mam trójkę dzieci, a mimo to doskonałe rozumiem osoby, którym dzieci w restauracji przeszkadzają. Sama się podskórnie wkurzam gdy po restauracji biega rozwydrzony dzieciuch albo przy stoliku obok przez cały posiłek wyje syrena.
        Dlaczego? Po pierwsze : bo to nie jest przyjemne Po drugie: bo to negatywnie wpływa na moje dzieci, którym może do głowy wpaść żeby też popróbować slalomu między kelnerami albo wchodzenia pod cudze stoliki.
        Jak ktoś nie potrafi zapanować nad swoimi laatoroślami niech ich nie zabiera do restauracji. Proste. Zgadzam się z KK w 100%.

    2. Mam podobnie jak Asia,polska atmosfera mnie stresuje na tyle,że myśl o każdym wyjściu z dzieckiem do miejsca publicznego kosztuje mnie gęsią skórkę. Przez 36 lat byłam osobą bez dziecka,aktywną,towarzyską. Dziwne ale dzieci w restauracji naprawdę rzadko mi przeszkadzały.Staralam sie nie oceniac bo przeciez nie wiem dlaczego dziecko obok zle sie zachowuje: moze zabkuje albo ma zaburzenie neurorozwojowe,ktorego nie widac na pierwszy rzut oka. Moze ta mama pierwszy raz od pol roku odwazyla sie wyjsc do ludzi. Już w ciąży naczytalam się o “maDkach polkach”,”odpieluszkowym zapaleniu mózgu” i z artykułu na artykuł byłam coraz bardziej przerażona. Może nie powinnam tyle tego czytać…
      Gdy karmilam,nie wiedziałam,na której ławce się schować-skończyło się tym,że w miejscu publicznym karmilam tylko 3 razy.3 razy przez pół roku,rozumiecie,że resztę przesiedzialam w domu. Bo karmienia nie da się zaplanować jakby niektórzy chcieli i sobie to wyobrazali.
      Ostatnia sytuacja w pizzerii w małej,zabytkowej miejscowości:
      Jestem ze znajomymi,zamawiamy. Czekamy na jedzenie 45 minut,po czym przychodzi drugie,o pierwszym zapomniano. Zjadam w 4 minuty drugie,przychodzi zapomniane pierwsze:zupa tak gorąca,że trzeba czekać 10 minut. Stolik obok pojawia się towarzystwo,głośne,lekko pod wpływem. Jakiś Pan postanawia zaprzyjaźnić się z moim 7-miesięcznym niemowlakiem,przysuwa się nagle do niego na odległość 20cm.Córka uznaje,że to już za dużo dla niej i zaczyna płakać. Zamawiam szybko rachunek (nie chcę wszak przeszkadzać gościom) czekamy 20 minut. Nie mogę wyjść na zewnątrz “na spacerek”,jest oberwanie chmury a przyjechałam nie swoim autem. Teraz już rozumiecie? 30 minut dodatkowego czekania i pijany gość. Też dopatruje się karcacych spojrzeń a mam ochotę stanąć na środku restauracji i wytłumaczyć,że ja sobie co prawda wszystko zaplanowałam ale co z tego.
      Chciałabym,żeby powstały teksty (tak dla równowagi) jakie zachowania gości,obsługi powodują, że Twoje niemowlę wrzeszczy na całą restaurację. Nie oczekuję dokładnej znajomości rozwoju dziecka (sama jestem neuropsychologiem dziecięcym) ale pomyślcie:kto z Was lubi aby nieznajoma osoba zbliżała się do Was nagle na odległość 20cm? A takie sytuacje są naprawde nagminne. Oczekujecie empatii to może bądźcie też empatyczni dla tych najmniejszych.
      Są też oczywiście sytuacje,które poprawiają mi humor na cały tydzień bo a to Pani podbiegnie by pomóc z wózkiem a to ktoś przepusci w kolejce. Doceniam je strasznie. Jest ich mało być może tj rozsądnych matek. Może po prostu obie strony są takie same tylko po różnych stronach tego samego problemu: braku rozumienia.

      1. Jestem mamą ośmiolatki. Kiedy karmiłam, jakimś dziwnym i niezrozumiałym cudem sic! udawało mi się robić to w domu. Moje dziecko tak sobie ustawiło karmienia, że jadło co 4 godziny i nie musiałam jej dokarmiać, dopajać, ani nie wisiała mi na “cycu” bez przerwy. Tak więc, jak z nią wychodziłam na spacer, do sklepu czy do znajomych czy gdziekolwiek karmiłam ją przed wyjściem. To nie jest rocket science. Można tak sobie to ustawić żeby nakarmić przed wyjściem i po problemie wrogich spojrzeń. Co do restauracji, no to mnie by do głowy w życiu nie przyszło chodzenie do restauracji z 7 miesięcznym niemowlęciem. Pomijając mój własny komfort, po prostu szkoda by mi było dziecka. To samo tyczy się dzieci do 3 roku życia. Moim zdaniem wymaganie od małego dziecka spokojnego siedzenia w tym wieku to jakiś absurd. A z drugiej strony rozumiem obsługę i innych gości restauracji którzy mogą nie mieć ochoty spożywać posiłku przy wtórze rozwrzeszczanych, biegających dzieci, a po za tym wolałabym uniknąć poparzenia mojego dziecka gorącą zupą lub herbatą. Obserwuję sobie obecne mamy i stwierdzam że niestety w większości przypadków podchodzą do tematu dziecko w restauracji czy dziecko w miejscu publicznym całkowicie bezrefleksyjnie. Mają centralnie w ciemnym miejscu innych ludzi, a jak stanie się wypadek bo nie upilnowały dziecka to pretensje do całego świata. Dlatego nie bardzo rozumiem tych zarzutów do autorki, że napisała post subiektywny. Opisała rzeczy które niestety zdarzają się dość często i są wypadkową niewłaściwej opieki nad dzieckiem lub olewczego i egoistycznego podejścia rodziców do tematu. Tłumaczenie, że dzieci są tylko dziećmi jest tu odchodzeniem od tematu, bo to nie dzieci są problemem tylko rodzice. Jeśli nie umiesz ogarnąć dziecka w miejscu publicznym to go ze sobą nie zabieraj. Koniec i kropka.

  4. Mam dziecko i w 100% sie zgadzam! Nie wiem jak mozna isc z dzieckiem w jakiekolwiek miejsce publiczne i puscic samopas, zajmując sie czyms innym. Przeciez od tego jestesmy zeby dziecko nauczyc pewnych norm spolecznych, jak mozna sie w danym miejscu zachowywac, a jak nie. Najlepiej od najmłodszych lat, bo to wchodzi w krew i dla dziecka w przyszlosci takie a nie inne zachowanie bedzie norma. Wiadomo, ze roznie bywa z dziecięcymi humorami, ale jako rodzice powinnismy wyczuć drażliwość dziecka i po prostu sobie wyjscie odpuścić. A chodzenie do restauracji nieprzyjaznym dzieciom to kompletny brak wyobrazni i czysty egoizm. Zwlaszcza w czasach gdzie mamy szeroki wybor i dostep informacji o lokalach.

  5. Pod pierwszymi dziewięcioma punktami podpisuję się obydwojgiem rąk; momentami aż dziwię się, że trzeba to ludziom tłumaczyć. To, że jeśli idę z dzieckiem do restauracji, muszę się nim zająć i że ono nie może być uciążliwe dla otoczenia – jest dla mnie oczywiste i nikt mi tego nie mówił.
    Szkoda, że na koniec nie mogłaś sobie podarować puenty w stylu “zapłać kelnerowi za to, że istnieje, a najlepiej dużo”. Tu mówię “nie”. Dzięki temu, że Młodemu spodobała się Wasza restauracja, będzie nalegał, abyśmy częściej chodzili do Was, co przełoży się na zysk restauracji, a w konsekwencji – podwyżki dla kelnerów. Musi wystarczyć.

  6. Ostatnio ruszyliśmy w świat z naszym trzylatkiem, do Gdańska. Kiedy chcieliśmy iść coś zjeść miałam już upatrzony lokal z salą zabaw dla dzieci (na ścianie wielka plazma z podglądem na potomków). Pora już poobiadowa, kilkoro innych dzieci w sali, dobre jedzenie, komfort psychiczny, dziecko nie chciało wychodzić. A tak poza podziałem na rodziców i bezdzietnych, wydaje mi się, że to po prostu kwestia tego, że są ludzie nadający się do funkcjonowania w społeczeństwie i nie.

Dodaj komentarz