Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Sajgon – tropem Anthony’ego Bourdaina /Wietnam

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

To był dzień dla Sajgonu. Postanowiliśmy się nie ruszać z miasta. Mieliśmy w planach zakupy i jedzenie. Takie proste i takie przyjemne. Chcieliśmy też sprawdzić kilka polecanych przez Tony’ego knajp. Ostatecznie największy w Sajgonie targ, Ben Thanh, tak nas wciągnął, że czasu wystarczyło tylko na dwie.

Swoją drogą garkuchnie na Ben Thanh też Anthony poleca, więc właściwie więcej, niż dwie. Przez cały wyjazd szukaliśmy doskonałej zupy pho. Z różnym skutkiem. Szwendaliśmy się i po ulicznych jadłodajniach, i po drogich restauracjach. Ostatecznie znaleźliśmy zupę ocierającą się o doskonałość, ale o tym innym razem.

IMG_9862

Teraz, zgodnie z wytycznymi zaczerpniętymi z programu “No Reservations”, pierwsze kroki skierowaliśmy do Bac Hai, knajpy od innych różniącej się tylko tym, że ma obrusy z ceraty w nieśmiertelny wzór Coca Coli. Poza tym wszystko się zgadza – szemrane zaplecze, nakładanie makaronu ręką i warunki sanitarne, do których już przywykliśmy, więc nikt nie robi scen. Zamawiamy pho z kurczakiem. Czy najlepsze? Nie. Na najlepsze zabierzemy Was znacznie bliżej, bo do Wólki Kosowskiej. Ale zupełnie przyzwoite. Mięso było zaskakująco delikatne, a bulion przyzwoicie aromatyczny. Pho jest o tyle wdzięczną potrawą, że obok dostajesz całą masę dodatków, sosów i ziół, którymi samodzielnie dosmaczasz sobie swoją zupę. Jacek lubi, by była diablo ostra, ja skłaniam się ku większej ilości soku z limonki. Każdy ma swój film.

IMG_9867

Bac Hai jest miłe i kiedy zajmujemy miejsce przy stoliku pojawia się kolejna fala gości. Zapełniają tę niewielką garkuchnię błyskawicznie, z kuchennego kąta bucha ogień, a kolejne miski zupy wjeżdżają na stoły. Jest dwóch panów pod krawatem, dziewczyny w mini, kilku innych samotnie konsumujących i jedyni turyści, czyli my. Czuję w kościach, że to takie miejsce, w którym wystarczy kilka piw, by się zakolegować.

Później żeglujemy kawałek dalej. Zatrzymujemy się w Com Nieu Saigon. To taka lepsza restauracja, którą Anthony opisał, jako jedną z najbardziej magicznych. Czary zaczynają się już przy menu, bo chyba pierwszy raz w życiu naprawdę nie wiem, co wybrać. Menu liczy… 55 stron! Studiujemy je dwukrotnie, nim udaje nam się coś wybrać. Nim sajgonki pojawią się na naszym stole, obok dwukrotnie przebiega szczur. Wielki, tłusty i najwyraźniej miejscowy, bo nic sobie z naszej obecności nie robi.

IMG_9871

Mają tu popisowe danie – ryż zapiekany w glinianych naczyniach. Może nie tyle jest to danie popisowe w sensie smaku, co widowiskowe, bo kelnerzy każde naczynie rozbijają młotkiem i rzucają zwartym dyskiem zapieczonego ryżu na wiele, wiele metrów. Jest zabawa.

Sajgon A BourdainIMG_9880

Zamawiamy jeszcze fenomenalną zupę słodko-kwaśną, ryż po syczuańsku i gołębia. Zgodnie stwierdzamy, że sajgonki są najsłabsze, bo jakieś takie jałowe i bez smaku, ale zajadamy się zupą. Zupa to odlot. Kilka dni temu zrobiłam pierwsze podejście, ale poległam z kretesem. Spróbuję jednak ją odtworzyć w domu, wtedy dostaniecie przepis. Gołąb zaś całkiem niezły, ale jednak bez szans w starciu z tym, którego jedliśmy w Rzymie. Bardzo mi pasuje ryż po syczuańsku, właściwie większość zjadam sama. Jest świetnie doprawiony i to stanowi o jego atrakcyjności.

IMG_9873 IMG_9874 IMG_9876

Myślę sobie, że to fajny pomysł na całodniową wycieczkę od knajpy do knajpy – tropić Tośka. Może nie odnaleźliśmy smaków, które nas porwały, ale z pewnością odnaleźliśmy klimat, który porwał jego.

Magda

Info

Bac Hai
25 Ng The Minh Khai, District 1
Ho Chi Minh City, Ho Chi Minh City Vietnam

Com Nieu Saigon
19 Tú Xương, 7
Ho Chi Minh City, Ho Chi Minh City Vietnam

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

Dodaj komentarz