Do Las Vegas jedzie się bawić. Bawić i zwiedzać hotele, co w sumie jest tożsame. Oczywiście przygotowywałam się do tej podróży, jak do każdej innej. Czytałam, spisywałam miejsca warte zobaczenia, miałam stos wydruków. Tylko, że to wszystko nie ma żadnego zastosowania w tym mieście.
Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale z tego, co mi wiadomo Vegas jest jedynym amerykańskim miastem, w którym picie na ulicy jest całkowicie tolerowane. Tylko po co pić na ulicy, jeśli mnogość barów jest taka, że nim na dobre zaczniesz, to już jest rano. I łapiesz się na tym, że odwiedziłeś pięć z… tysięcy.
Zabawa jest prosta – zatrzymujesz się w którymś z hoteli na Stripie, gównej ulicy, przy której toczy się całe turystyczno-balangowe życie i albo pijesz, albo grasz w kasynie, albo robisz jedno i drugie. Na pewno warto zobaczyć fontanny przed hotelem Bellagio, pstryknąć obowiązkową fotkę Wieży Eiffla czy charakterystycznemu neonowi nad wejściem do nieco nadgryzionego zębem czasu Flamingo.
Podczas tego wypadu byliśmy w Vegas dwukrotnie, zatrzymywaliśmy się w Venetianie, który rzeczywiście jest miniaturową Wenecją. Tak, kanały też są. I tu naprawdę nie ma sensu dorabiać żadnej ideologii – do Vegas jedzie się zwiedzać hotele i bawić do upadłego. Rzeczywiście, jakoś mało spaliśmy. Ale zawsze chciałam zagrać w kasynie w Vegas i to zrobiłam. Kilka razy. Co ciekawe – wygrałam dokładnie tyle samo, ile przegrałam. Kolejna rzecz z mojej bucket list odhaczona. We wszystkich kasynach można palić, a Jednoręki Bandyta stoi nawet na lotnisku.
Jak już nasycicie się neonami, albo zgracie się do zera, to polecamy Wam Lola’s – bardzo smaczna kuchnia, ale trzeba kawałek dojechać. Wypożyczcie samochód i ruszcie się poza Strip. A jeśli nie chcecie się ruszać, to ciekawostką przyrodniczą są opcje all you can eat w dobrych hotelach (tu polecamy Bellagio). Płacisz, powiedzmy, sto dolarów za głowę i jesz ostrygi albo homary tak długo, aż zemdlejesz. To trochę zmienia optykę.
Choć Vegas nie jest ogromnym miastem, a z centrum do lotniska jest tylko kwadrans, to warto wziąć samochód z wypożyczalni. Co prawie na pewno zrobicie, chociażby po to, żeby zobaczyć Dolinę Śmierci, czy Wielki Kanion. My potraktowaliśmy Vegas jako punkt tranzytowy. Przylecieliśmy z Bostonu, zabalowaliśmy, a później zrobiliśmy wielkie kółko przez trzy stany, aby po tygodniu wrócić do Vegas, zabalować i polecieć do Nowego Jorku. Przygotowuję długi post o tym obfitym w wrażenia tygodniu, a tymczasem zostawiam Was ze zdjęciami. Bo tu naprawdę nie ma się nad czym rozwodzić. Tu się trzeba bawić!
Magda
Podobne wpisy
- Las Vegas: Lola’s – pod przykrywką owoców morza kryje się rozkoszna farma grubasów
- Legendarne Katz’s Delicatessen, czyli najsłynniejsze na świecie kanapki z pastrami /Nowy Jork
- Kalifornia, Arizona i Nevada na wdechu, czyli osiem dni, trzy stany, milion wrażeń
- Los Angeles: Kultowe Pink’s – w piekle grubasy smaży się na głębokim tłuszczu
- Nowy Jork: Momofuku Noodle Bar – nie ramen lecz bao!
- Le Bernardin***, czyli dać się złapać na haczyk /Nowy Jork
3 odpowiedzi
ehh- wspomnienia! Ja tam utknęłam na 3 tygodnie kilka lat temu 😉
I co na to Twoja wątroba? ;)))
Wątroba?? Raczej portfel! 😀