Najpopularniejszy w Polsce blog z kategorii food&travel

Jak w restauracji nie wyjść na palanta? Wersja dla opornych

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

“Klient” to określenie aktualnie obraźliwe. W restauracji jest “Gość”. Gość, koniecznie przed duże “G”. Nie daj borze (od “boru”, a nie “boga”) nazwać takiego “klientem”, awantura murowana. Preferowany rodzaj awantury: internetowa gównoburza. Nigdy w cztery oczy. Przecież on tu przychodzi wydać hajs, ma wymagania i w związku z tym jest Gościem-Służcie-Mi-Uniżenie-Natychmiast.

Jeśli już nad czymś się pastwię, to nad złym jedzeniem, a rykoszetem obrywają szefowie kuchni. Ale może choć raz spójrzmy w lustro i odpowiedzmy sobie na jedno ważne pytanie: czy jesteśmy w tej nierównej walce krystalicznie czyści? My, klienci – pardon – Goście restauracji? Bo nie wydaje mi się.

Łatwo jest całą winę za własne niezadowolenie przerzucić na kelnera, kucharza, jedzenie, restaurację. Czasem czytam tak kuriozalne opinie “Gości”, że z serca współczuję restauratorom, którzy z zasady muszą to brać na klatę i kajać się przed… No właśnie, przed kim? Zwykle nie są to stali klienci, tylko przypadkowe ziomeczki, które na co dzień szarpią chleb baltonowski z pasztetem z puszki jak Reksio szynkę, ale jak już raz na dwa miesiące szarpną się na restaurację, to muszą z tego wyciągnąć 200%. Z dopompowaniem sobie ego włącznie.

1. Rezerwacja

Dwa podstawowe słowa: ZRÓB/ODWOŁAJ. Gastronomia to nieprzewidywalny biznes. Czasem restauracja jest pełna, a czasem świeci pustkami. Rezerwacje to dla szefa kuchni doskonałe narzędzie, które pomaga mu zarządzać kuchnią i np. marnować mniej jedzenia. Ale jeśli wiesz, że nie przyjdziesz – zadzwoń i odwołaj. Bądź kulturalnym człowiekiem i nie pozwól, aby ktoś bez sensu na ciebie czekał czy blokował stolik, który mogą zająć inni goście. Odwoływanie rezerwacji to nie wstyd, tylko normalna praktyka wszędzie na świecie.

2. Nastawienie

Naprawdę myślisz, że twoje samopoczucie nie wpływa na to, jak odbierzesz doświadczenie, jakim jest wizyta w restauracji? Kobieta z PMS-em jest w stanie znaleźć każdą dziurę w całym, nawet jeśli nie ma ani jednej. Wiem, bo co miesiąc tego zaszczytu dostępuję. Oceniając restaurację pamiętaj, jaki miałeś wtedy humor. Może byłeś tak wściekły po rozmowie z szefem, że nawet kobieta o trzech cyckach nie byłaby w stanie cię zadowolić, nie mówiąc o kawałku mięsa z sałatą? Serio, warto łapać dystans do samego siebie. Dlatego czasem te restauracyjne wrażenia warto podzielić przez dwa i spróbować ocenić je po czasie, kiedy emocje opadną. Bo ludzie są jak zwierciadła – podchodzą do nas tak, jak my podchodzimy do nich, więc może kelner czując twoją oschłość nie rozkwitł przed tobą jak róża, a to z kolei pogłębiło twoje niezadowolenie. Mogło tak być, prawda?

3. Otwartość

Jak już do tej restauracji idziesz, to nie torpeduj wszystkiego, czego nie znasz. Ja wiem, że w przyrodzie rządzą instynkty i czasem najlepszą formą obrony przed tym, czego nie znamy jest atak, ale to nie to miejsce i nie ten czas. Dziś szefowie kuchni wychodzą z pudełka, łamią schematy, więc zachowaj otwartość w sercu. Spróbuj czegoś nowego, ciesz się tym. Nie bądź betonem, który sarka na wszystko, czego wcześniej nie widział. A jak czegoś nie wiesz lub nie znasz, to pytaj. To nie jest wstyd, tylko przejaw normalności.

4. Kultura osobista

Klucz do każdej sytuacji życiowej. Jeśli podchodzisz do ludzi z uprzejmością, zwykle odwdzięczają ci się tym samym. Cham jest tylko chamem, który zostawia po sobie nieprzyjemne wrażenia. Nie bądź chamem, to jest naprawdę słabe. Nie pstrykaj na kelnera, nie podnoś głosu, bądź uprzejmy, zdobądź się na uśmiech. W ten sposób podnosisz szansę na to, że on odpowie ci uśmiechem o jakieś 100%. To ma być przyjemność! Ale też pamiętaj o tym, że nie jesteś w restauracji sam. Nie każde miejsce jest idealnym wyborem dla rodzin z małymi dziećmi, więc warto myśleć nie tylko o sobie, ale także o innych.

5. Szacunek

Fakt, że to ty płacisz rachunek nie oznacza, że należy ci się więcej szacunku, niż reszcie świata. Szacunek to coś, co należy się wszystkim z automatu, chyba że zapracowali na jego brak. Niech ci się więc nie wydaje, że wolno ci wszystko, że możesz poniżyć kelnera i zachowywać się jak buc. Nikt ci tego głośno nie powie, ale niewidzialna etykietka buca przylgnie do ciebie już na zawsze. A jak wrócisz do tej restauracji, to możesz być pewien, że kelnerzy między sobą napomkną coś o “tym bucu przy stoliku w rogu”. Tak, to będzie o tobie. Szanuj ludzi, oni naprawdę ciężko pracują po to, aby tobie było miło i smacznie.

6. Smakuje/nie smakuje

Mów o tym zawsze. Nie bądź cichociemnym dopierdalaczem internetowym, bądź człowiekiem. Jeśli coś ci nie smakowało, to powiedz o tym kelnerowi lub szefowi kuchni, jeśli ten będzie miał czas z tobą porozmawiać. Dobrze by było, abyś umiał też wskazać dlaczego konkretnie ci nie smakowało, zamiast rzucić coś równie pustego jak “to po prostu nie moje smaki”. Daj kucharzowi wskazówkę, to pomaga mu gotować jeszcze lepiej i doskonalić warsztat. I nie awanturuj się, przecież wszystko można powiedzieć normalnie. Często przyciszony głos jest lepiej słyszalny, niż krzyk. Jeśli coś jest nie tak, zawsze bez wyjątku mówię o tym obsłudze lub szefowi kuchni, dlatego żaden nie jest zaskoczony późniejszą recenzją na blogu. A jeśli ci smakowało? Przekaż podziękowania dla kuchni. To jest naprawdę budujące, kiedy ktoś chwali twoją pracę i wszyscy o tym świetnie wiemy.

Natomiast wysokie noty w konkursie na żenadę tygodnia zawsze otrzymują goście, którzy zjadają 90% porcji, po czym informują kelnera, że im nie smakowało. Oczywiście liczą, że nie znajdą tego dania na rachunku. Ja wiem czy mi nie smakuje po pierwszym kęsie, ewentualnie trzech. Naprawdę nie wiem jak ja to robię… Może jestem bogiem?

7. Napiwek

Poza sytuacją, w której ewidentnie zawodzi serwis – daję zawsze. Więcej o rozkminach napiwkowych przeczytacie w tym tekście. Nie rób siary, daj te 10%. Chyba cię stać, skoro chodzisz do restauracji, prawda?

8. Opinia o restauracji

Każdy jest wolnym człowiekiem i pisze w internecie, co mu się podoba. Ale jak już zabierasz się za pisanie opinii o restauracji i wiesz, że będzie ona negatywna, to skup się na konkretach: co jadłeś, dlaczego ci nie smakowało, co nie odpowiadało ci w zachowaniu kelnerów. Nie wal tekstów w stylu “to nie mój klimat”, “jedzenie słabe”. Nie no, Sherlocku, dzięki za te cenne rady! Odmieniły nasze życie! Niech twoja krytyka będzie konstruktywna i niech płynie z niej jakaś nauka dla samej restauracji.

Jest też pewien rodzaj ludzi, którzy wiernie korzystają z różnych usług, wracają do tych samych knajp, są zachwyceni, kelnerzy już znają ich ulubione dania, sielanka. Raz, drugi, piętnasty. Ale za szesnastym coś idzie nie tak. Zupa jest za słona, kelner za wolny, woda zbyt mokra. Co się wtedy dzieje? Wracają cichutko do domu, otwierają laptopika i… Wreszcie na scenę wchodzą ONI, cali na biało. I zaczyna się napierdalanka, że tak lubili to miejsce, wielokrotnie podkreślają, że są STAŁYMI GOŚĆMI (aż do dziś, oczywiście) i zawsze było tak dobrze, a tu taka wpadka! O, nie, nigdy więcej tu nie wrócą! Skandal! Odejmują gwiazdkę za słoną zupę! I drugą za krzywą minę kelnera! I trzecią za odjęcie drugiej! No, spoko, ale dlaczego przy piętnastu poprzednich wizytach nie napisali, że jest dobrze, tylko dopiero przy szesnastej, kiedy zdarzyła się wpadka? Może oni też są z wpadki? Zastanówcie się nad tym.

Magda

foto: zuerich.com

Share on facebook
Share on twitter
Share on print
Share on email

91 odpowiedzi

  1. Ja bym dodał jeszcze zakaz pytań typu,, zjemy tu coś” ,,podajecie coś smacznego” ,,ile i czemu tak drogo”
    W sumie pytań i różnych oklepanych zdań jest mnóstwo ale słysząc je po raz setny w ciągu dnia pojawia się chęć strzelenia sobie w łeb…

  2. Ja uwielbiam wujków Januszy, którzy na żywo i niestety najczęściej głośno komentują przebieg całej kolacji tekstami typu: hehe, co ty, krewetki zamówiłaś? kto hehe jada takie robale hehe byś zamówiła stejka, przynajmniej się najesz. Plus oczywiście podobnie inteligentne ‘zagajki’ do kelnerów, lub nie daj Boże jak się trafi ładna, młoda kelnerka, a w wujku się obudzi jebaka teoretyk 🙂

    1. Jeżeli mówią to tonem, który Tobie nie przeszkadza to w czym problem?? Mogę napisać, że uwielbiam wujków Ę-Ą, którzy gadają jakby kij mieli w tyłku “Helenko, ten kotlet jest dobrze upieczony. – Widać to Henryku, dodatkowo pozwolę sobie dodać, że po zapachu wyczuwam nutkę szafranu, którą kucharz dodał do marynaty.”

      1. To wyrażenie jest prawie tak stare, jak internet. Mam dowody, że osobiście używałam go w 2006 roku, badum tsss.

  3. Ludzie mają mniejszą tolerancję na to, co złe,niż to, co dobre, dlatego jak już wezmą się za wystawianie opinii będzie to w sytuacji, w której coś ich wkurzyło, bo dobre to się “należy” 😉
    Pracuję w “gastro”- co prawda już nie w restauracji, a w klubie nocnym, jednak serwujemy i jedzenie i alkohol. Goście są gośćmi, uśmiech za uśmiechem, zapieprzasz całą noc, żeby tylko GOŚCIE z REZERWACJI dobrze się bawili, ale nie licz na napiwek. Trochę przykre, kiedy zamyka się rachunek na kilka tysięcy i nie dostanie się przysłowiowego grosza – za obsługę. Nie mówię, że wszyscy – są wyjątki zostawiające 10% lub więcej. Ale niestety są to wyjątki – a proporcja powinna być odwrotna 😉

    1. Przepraszam, a za obsługę klientów/gości nie powinien płacisz czasem ci twój szef? Ludzie płacąc za wstęp do klubu, placą za obsługę. Jeśli szef nie odpala ci wystarczająco dużo kasy z tej działki, może pora zastanowić się nad zmianą pracy?

      1. Goście płacąc za wstęp do klubu płacą za wstęp do klubu.
        Moją pracą się nie martw, na Twoim miejscu zainteresowałabym się raczej własną, skoro brakuje Ci pieniążków na napiwki, choć prawdopodobnie jest to kwestia charakteru 😉 Pozdrawiam!

      2. To chyba Ty masz problem z finansami, skoro uważasz, że za obsługę ktoś powinien Ci dodatkowo dopłacać. Jeśli idę do jakiegokolwiek miejsca usługowego, chcę mieć powiedziane wprost ile płacę. Nie dotyczy to tylko restauracji. Jeśli w danym lokalu muszę na każdym roku wyciągać portfel i przeliczać ile za wejście, ile za danie, ile za obsługę, ile za szatnię, ile za toaletę – jako klienta mnie krew zaleje (a klientem wcale wymagającym nie jestem). Konkrety, a nie jakieś wymysły. Ciebie może boli, że ludzie napiwku nie zostawiają, bo wtedy Ci pieniążki uciekają, ale obiektywnie – wymysł napiwkowy jest po prostu niepraktyczny.

  4. Wspaniały i piękny tekst 🙂 Dziękuję, dziękuję i dziękuję – pracująca kelnerka 😀
    Niestety większość tych negatywnych przypadków spotkałam, o ile nie wszystkie….to strasznie smutne. I tak nazywamy gości bucami, w posie – takie urządzenie do wysyłania zamówień do kuchni czasem robimy notatki – “vegan , ale złamie dietę hahaa – BUUUCCC!! “Ku&&s” itp itd przyjmujemy krytykę, najlepsza jest taka “na żywo” a nie wyrzygiwanie się przed kompem. Super, jest też przyjmowanie komplementów – ale to zawsze przyjemne 🙂 Napiwki to długi temat. W Polsce niestety nadal jest dużo “buców”, od miesiąca mieszkam w Hiszpanii, też pracuję jako kelnerka – i pomimo tego, że mój Hiszpański jeszcze jest słaby, o wiele łatwiej obsługuje mi się tutejszych gości czy klientów 🙂 Są po prostu milsi i bardziej uśmiechnięci i nie mają pretensji do mnie o to, że mają wolny wieczór i mogą go spędzić w restauracji ze znajomymi lub rodziną! 🙂

    1. Nie szanuje pani siebie, swojej pracy, innych ludzi. Wstyd. Weganizm to nie jakaś idiotyczna moda – dla niekórych osób to bardzo ważny wybór etyczny (zazdrości im pani?), dla innych konieczność medyczna (swoją głupotą może pani zaszkodzić ludzkiemu zdrowiu). Pierwszeństwo w konstruowaniu sytuacji w restauracji i budowaniu atmosfery ma oczywiście miejsce i obsługa. Nawet jak ktoś przyjdzie w podłym nastroju, to nie determinuje wcale przebiegu wizyty. Może ostrzeże nas pani przed miejscami, gdzie pani pracuje, żeby omijać szerokim łukiem?

      1. Co za hipokryzja… to jak dziewczyna opisuje sobie paragony w POSie to jej indywidualna sprawa (o ile szefostwo na takie coś zezwala), równie dobrze może sobie coś pomyśleć o danym gościu/ stoliku i nic jej nie zrobisz… Polska wolny kraj! A! Weganizm jest modą i nią pozostanie… odkąd powstał człowiek w jego diecie zawsze ale to zawsze było mięso i nic tego nie zmieni, no chyba że ktoś ma uczulenie na białka zwierzęce to da się zrozumieć, w innym przypadku to lans nic więcej! I wiesz czemu “normalni” nie lubią wege ? bo Wege wymyślają i uważają się za pępki świata kulinarnego i nie tylko. Tekst: “(zazdrości im pani?)” jest kolejnym dowodem na to iż jesteś hipokrytką i w dodatku wege i to Ty nie szanujesz ludzi :/ Wciskasz sałatę z brokułami to wciskaj ale nie zmuszaj innych by to lubili albo robili to samo! Dalej! Jeżeli gość ma “wisielczy” humor to nie oznacza że ma się wyżywać na obsłudze lokalu bo ta jest bogu ducha winna. Coś/ktoś Cię wpienił to nie wylewaj tego na cały świat bo świat to g*wno obchodzi! Tak więc czytając Twoje komentarze bo jest ich kilka w tym artykule dochodzę do wniosku iż jesteś wegańską hipokrytką z kompleksem mniejszości albo PSM… masz zamiar pisać “wypociny” to pamiętaj że znajdzie się ktoś kto Ciebie spoci. Zapewne w odwecie padnie tekst typu: “nie jesteśmy na TY”, cóż na panią trzeba sobie zasłużyć! Dziękuje,do widzenia, dobranoc 🙂

      2. Kiedyś obgadywanie innych było źle widziane. Dziś to bohaterstow? Wyraz wolności osobistej? Nie jestem weganką. Znam jednak i przekonują mnie naukowe argumenty o tym, że budowa układu pokarmowego człowieka, a także np. to, w jakie jesteśmy wyposażeni zęby, wskazuje na to, że głównie naszym pokarmem od zawsze były inne rzeczy, niż kawałki zwierząt.

      3. Tak jak pani w swojej wolnosci osobistej posadza kelnerke o zazdrosc i dopisuje glupote, tak i ona ma prawo opisywac klientow… I pani pisze o szacunku?
        Prawda, jest wielu ludzi, dla ktorych weganizm to etyczny wybor, dla niektorych koniecznosc ze wzgledu na zdrowie i wtedy to sie szanuje, ale jest tez ogrom ludzi, ktorzy tak na niby sa weganami, bo ‘od swieta’ jak ich najdzie ochota ten weganizm zarzucaja. Jak pani to wytlumaczy?

      4. Nie wiem, czy opisywanie paragonów to rzeczywiście taka indywidualna sprawa kelnera. W ostatni długi weekend w Kołobrzegu dość często chodziliśmy na kawę do kawiarni o wyjątkowo wysokich ocenach wg różnych internetowych rankingów. Obsługa była zawsze miła, uśmiechnięta i sprawna. Ale raz chcieliśmy szybciej zapłacić rachunek, nikogo z obsługi nie było na horyzoncie, więc mój M. poszedł do baru zapłacić. Kelnerka zaczęła wertować rachunki, ostatecznie poprosiła, żebyśmy poczekali chwilę, bo nie może znaleźć i koleżanka, która nas obsługiwała, za chwilę przyniesie. Dlaczego tak? Bo mój M. stał za nią i widział te rachunki z dopiskami w rodzaju “niemieckie pindy”. Pewnie się zorientowała, że to widać i nie chciała dać nam naszego z opisem. Nie wiem, jaki przydomek dostaliśmy, ale miła i uprzejma obsługa miała też swoją ciemną stronę. W każdym razie niesmak pozostał.

      5. Ja kiedyś dostałam rachunek z opisem na odwrocie: “2 blondy” 🙂

      6. Pracowalam swego czasu w restauracjach i uwazam, ze opisywanie osobistych rachunkow – to osobista sprawa, a jak osobista to i indywidualnie zalezy od kultury kelnera/kelnerki. Czasami opisy pomagaja w obsludze (”identyfikacji” klienta, co moze byc bardzo milym gestem – zamiast pytac kto co zamawial, jesli jest opis to nie trzeba :)). Sama okreslen typu ‘pinda’ nie uzywam, ale jesli trafial sie wredny klient, komunikowalo sie to innym z obslugi (a w razie potrzeby – i kucharzom). Nie chce byc okreslany jako wredny? niech sie tak nie zachowuje..

      7. Może czytaj ze zrozumieniem??? Napisałam, że przyszła klientka która uważa się za wegankę a później i tak zamawia wszystko z masłem i śmietaną i “łamie dietę”. Dla mnie to jest śmieszne, albo jest się weganką albo nie proste…..i może troszeczkę spokojniej? ten tekst jest właśnie o takich osobach jak PANI.

      8. Osobiście chyba też wolałaby omijać restaurację w której Pani pracuje…

        Co Pani do tego, jaką ktoś ma dietę, modę czy kaprys. Albo Pani mówi “nie mamy takich potraw w menu, przykro mi” albo “popytam kucharza, co można zrobić”.
        Natomiast nazywanie kogoś z tego powodu “bucem” świadczy po prostu o braku kultury osobistej.

    2. Trochę jedziesz po bandzie, ale… oto autentyk, z sieciówki pizzowej (czyli fast-food jakby nie patrzeć) sprzed kilku lat.

      Siedzimy z moją panią, zamówiliśmy pizzę, wjechała w miarę sprawnie (25 minut), jesteśmy w 3/4. Wchodzi ONA. Z dwójką dzieci – na oko córka – 10 i syn – 7 lat. ONA – tleniony blond, pierścioneczków na paluszkach tyle, że niejeden kopiec scytyjski by się zawstydził. Siadają stolik obok, obsługuje ich ta sama dziewczyna co nas (młoda, widać, że w miarę świeża w pracy, ale sprawna i miła). ONA zamawia:
      – Wie pani co, ja nie wiem, czy wy macie dobrą tą pizzę…. WIe pani co – to ja taką, tylko że z tym zamiast tego, z czymśtam, bez czegoś…. I drugą, o, taką – tylko bez tego, bez tego, za to z tym. I tamta taka, a ta taka. (przyznaję – w połowie ja się zgubiłem, ale dziewczyna wszystko zapisywała). I ile trzeba będzie czekać? CO???!!!! CAŁE 30 MINUT???? NO WIE PANI CO??? – głos przeszedł niemal we wrzask. Ale popatrzyła na dzieci, zreflektowała się, że będzie miała Sajgon z Hajfongiem, jak wyjdzie, więc rzuciła tylko łaskawie – No dobrze… To ja poproszę…

      Dziewczyna poleciała na zaplecze – w międzyczasie przyniosła im napoje. Mija pewnie 20 minut – wjeżdża 1 pizza. ONA:
      – ALE JA NIE TAKĄ ZAMAWIAŁAM!!! CO PANI, IDIOTKĘ ZE MNIE ROBI??? – oczywiście już krzyk. Potem cała litania – to miało być, tamtego nie, tamto jeszcze inaczej. A diewczyna się broni jak może, że przecież zapisała, pokazuje notesik, generalnie na przegranej pozycji, niemal płacze. I pada od ONEJ sakramentalne – POPROSZĘ Z KIEROWNIKIEM!!!

      Dziewczyna idzie na zaplecze, łzy lecą po policzkach. My skończyliśmy, rachunek leży do zapłaty na stole. ONA do swojej córki:
      – Widzisz? Nie można chamstwu na zbyt wiele pozwalać.

      Ma ONA rację. Szybka konsultacja z moją panią (kochane babsko <3) – robimy "akcję" – akurat było świeżo po wypłatach, my jeszcze nie byliśmy dzieciaci – nadwyżka w budżecie. Ładuję do okładki należność z napiwkiem ok 50 PLN (jakieś 50-60% wartości zamówienia). Wraca kelnerka z kierownikiem. ONA do Kierownika z ryjem – kogo on zatrudnia, ona tu więcej nie przyjdzie (przypominam – Pizzeria – FAST FOOD, kuźwa). Dziewczyna z boku, głowa spuszczona. Podchodzę, wyciągam rękę z okłądką z pieniędzmi:
      – Przepraszam… ja tylko chciałbym należność uiścić. Z podziękowaniem za najlepszą obsługę, jaką u Państwa mieliśmy kiedykolwiek. Może być Pani z siebie dumna.

      Kierownik – oczy jak 5 złotych, dziewczyna – zmieszana – nie wie, co się dzieje. Ale najlepsza była mina ONEJ. Gdyby nie skóra – krew by chlusnęła na cały lokal. Twarz koloru buraka, wścieklica w oczach taka, że ewakuowałem się szybciej, niż biegnę do toalety po litrze coli.

      Rozumiem, że takich klientów, jak ONA nazywacie BUC. Naprawdę. Sam bym na pysk wywalił z dowolnej knajpy. Ale z weganami – pojechałaś. 🙂

      1. hehehe chyba nie jasno opisałam tą sytuację 😉 chodziło mi tylko o pseudo wegan, wegeterian, gluten free, lacto free i inne free – gdzie często osoby robią to bo jest taka moda, bo chcą być zauważeni? – nie wiem jaki jest powód, ale dla mnie to jest mega słabe kiedy ktoś uważa się za weganina a później i tak je posiłki pochodzenia zwierzęcego, i tyle 🙂 a to , że większość kucharzy nie znosi wegan to swoją drogą 😛 albo po prostu nie potrafią wymyślić nic ciekawego bez zwierzaczków 😉

      2. Trochę gorzej jeśli ktoś, tak jak ja, nie może jeść ani glutenu ani laktozy z powodu choroby i dokładnie informuje o tym obsługę restauracji. Wspólnie wybieramy danie które powinno być dla mnie odpowiednie a później się dowiaduję, że na liście składników nie umieszczono śmietanki (tylko odrobina!) albo płatków owsianych (to gluten?). Albo dostaję rybę która miała być smażona saute na maśle a jest panierowana w mące. Bo obsługa liczyła że nie zauważę “a tak w ogóle to teraz taka moda na niejedzenie” (autentyk!). I nie przejmują się za bardzo że czeka mnie tydzień bólu po zjedzeniu posiłku z np. glutenem. I nie są to sytuacje z “fastfoodów” tylko z porządnych (podobno) restauracji 🙁

      3. Niestety tak też się zdarza….są ludzie i są idioci – wszędzie, czy to obsługa, czy to klient. Nic się na to nie poradzi ;/ Ja nie mogę jeść laktozy, ale czasem i tak to robię…no i wiadomo jak to się kończy 😉 Staram się gotować sama w domu, bo nie chce mi się prosić kucharzy, żeby SPECJALNIE dla mnie coś przygotowali “przecież nic Ci się nie stanie” :p norma. Z pewnymi rzeczami trzeba się, czasem pogodzić, lub zmienić bo innej drogi nie ma 🙂

  5. To jednak jest sytuacja, w której role są rozdane: na dzień dobry to restauracja ma być miejscem starającym się o przyjemność klienta/gościa, a nie odwrotnie. Wystarczy porównać obsługę będąc w podróży – i potem znów w Polsce. Skrypt sytuacji “wyjście do restauracji” nie ma w założeniu dowartościowania osób obsługujących gości! Przecież to nie kara dla nich, ani żadne upokorzenie. Ma być to przyjemność dla klientów: z miejsca, jedzenia i dobrej obsługi. To jest wartościowa praca, którą jednak przede wszystkim musi szanować ten, kto ją wykonuje. W Polsce tego brak.

    1. Nie wiem czy dobrze zrozumiałam Twój tekst, ale bez względu na to czy wchodzę do restauracji, do urzędu, do lekarza czy do domu, gdy wchodzę z uśmiechem, to automatycznie wprowadzam w to miejsce uśmiech. Nie nie mam pojęcia, co dzieje się w głowach kelnerów czy urzędników, ale wiem, że mój uśmiech rozjaśnia im odrobinę świat. I na dodatek nic nie kosztuje. Dlaczego więc tego nie robić? A w restauracjach, do których chodzę ludzie BARDZO szanują swoją pracę. Są świetnymi profesjonalistami i widać, że im zależy. I są to Polacy pracujący w stolycy… Można? Można.

      1. A przepraszasz może, że żyjesz i oddychasz…? Bez przesady. Wchodzisz, jak wchodzisz. Zachowuj się uprzejmie, ale nie musisz nikomu niczego rozjaśniać ani umilać – masz prawo być w restauracji po prostu klientką. A osoby z obsługi w sklepie, restauracji itd. nie są tam za karę – to ich praca. Demonizowanie pracy i miejsca pracy to bardzo polskie i ma źródło w katolickiej etyce pracy (za karę za zjedzenie jabłka kobiety rodzą w bólu, a mężczyźni muszą pracować – to tak w skrócie). Jeśli się pracy nie szanuje, wykonuje się ją z przymusem i źle albo wybiórczo traktuje klientów – bucowi dowal, napluj, daj alergen do jedzenia, a co! jak śmie być weganinem! – a jak jesteś mizoginką, to pierwszych obsługujesz facetów, a kobiety niech czekają (o dziwo, to właśnie przytrafiło mi się w kawiarni nie dalej jak wczoraj, w stolicy).

      2. Z tym źródłem problemu w katolickiej etyce to pani pojechała po bandzie. Italia to też kraj katolicki. Proszę zobaczyć jak tam traktuje się ludzi w restauracjach. Jeśli przyjdziesz kilka razy, to jesteś prawie jak członek rodziny. Poleją ci na koniec kielicha i nawet właściciel na chwile z tobą usiądzie. U nas problem jest inny. Z programu “Kuchenne rewolucje” widać dokładnie, że wcale nie o to chodzi, że jesteśmy w katolickim kraju. My jesteśmy po prostu biedni. Tu jest problem. Gdyby kelner dobrze zarabiał, to ten napiwek nie byłby dla niego jakąś niezwykle istotną kwestią. Tak samo dla klienta. Gdyby człowiek był godnie opłacany, inaczej podchodziłby do swojej pracy. A tak… skoro czuje się niewolnikiem – stawia się mu wymagania płacąc niewiele, robi byle jak… I narzeka.

      3. We Włoszech jest inna kultura jedzenia – i chodzenia do restauracji; tu nic się nie da porównać z Polską. Ale badacze etyki pracy właśnie Polskę, Hiszpanię i Włochy rozpoznają jako kraje, gdzie wywodzi się ona właśnie z katolickiej interpretacji tego momentu w Biblii.

      4. polecam mniej cukru w diecie, i więcej seksu – może pomoże 🙂

      5. Pracownicy to nie więźniowie, a klienci to nie siostry miłosierdzia. Przychodzi się spędzić miło czas – i to swój wolny czas. Jeśli komuś nie podoba się obsługiwanie ludzi w restauracji, to niech tam nie pracuje. Po co siebie i innych unieszczęśliwiać?

  6. Stać mnie na wyjscie do restauracji raz na jakiś czas właśne dlatego, ze
    nie rozdaję hajsu na prawo i lewo ludziom, którzy dostają pensję od
    pracodawcy. Dlatego mówię stanowcze nie napiwkom. Za mało zarabiasz jako
    kelner? To zmień branżę zamiast liczyć na takie żebractwo w postaci “no
    zostaw mi coś ekstra koleś!” Poza tym zgadzam się z resztą tekstu

    1. Oczywiście brak napiwków dla obsługi…Hm ,ciekawi mnie Twoja opinia np na temat lekarzy.Czyli panu doktorowi za wykonanie zabiegu (wykonanie swojej praycy) również nie zanosisz koniaku za 200 zł? Pani pielęgniarce również nie zanosisz czekolady kwiatów w ramach podziekowania za ?.Wykonanie swojej pracy ?Ze się uśmiechnęła przy zastrzyku? .Przecież oni również wykonują swoją pracę prawda. ..?A dziękujemy im często bardziej kosztownie niż obsludze głupie 5 czy 10 zł. Żeby nie generować dyskusji, zasada jest prosta i na pewno dla pracowników korpo nie do zrozumienia “Nie pracowałeś w gastronomii to nie wiesz co to ciężka praca ” Amen !

      1. Acha, czyli namawiasz do dawania łapowek. Mysle, ze to slabe i nie o to Autorce chodzilo.

      2. Hm , chyba jednak nie zrozumiałas mojego komentarza :).Podałem przyklady odnośnie braku dawania napiwków bo kelner ma pensje…

      3. Komentarz zrozumiałam doskonale- -porównujesz łapówki do napiwków. To nie to samo, kolego; takie porównanie szkodzi braci kelnerskiej- bo napiwek dać należy. Łapówki zaś w żadnym razie.

      4. o bardzo przepraszam! Ja pracuję w korpo… I chociaż lekarzowi nie noszę koniaków ani raczej czekoladek pielęgniarkom… To napiwek zostawiam… Raz czy dwa mi się zdarzyło, ze nie zostawiłam – ale obsługa ewidentnie na to nie zasługiwała…

      5. Nie, nie wszyscy zostawiają napiwki doktorowi, pielęgniarce, psu taksówkarza, kotu nauczyciela. Dostają pensję i tyle. Jak dajesz coś ponad miarę to to jest Twoja sprawa

        Wkurza mnie to podejście ludzi-betonu “Nie pracowałeś w gastronomii to nie wiesz co to ciężka praca”, tak jakby oni jedyni ciężko na tym świecie pracowali

    2. Jeśli cię stać na restaurację, to niech cię również będzie stać na trochę myślenia, kultury i obycia.
      1. Jak słyszałeś dowcipy o pluciu do kawy lub zupy za chamstwo – to nie są dowcipy. Dawno temu zdarzało mi się pracować na statkach w hotelach i knajpach – jeśli klient jest “bydło” – cała obsługa o tym wie od ręki. I jest solidarna. Będziesz chamem dla kelnera – kucharz na pewno mu “pomoże”.
      2. Nawet jak nie jesteś chamski (chociaż patrząc na wypowiedź – gościu, nawet jakżeś dyrektorem, milionerem – zatrudnij sobie kogoś, żeby ci słomę z butów powyciągał), traktowanie napiwków jako żebractwa – hmmm. Są tysiące knajp, gdzie pensja jest minimalna, na 1/4 lub 1/2 etatu, a resztę się “dorabia” właśnie napiwkami. Właściciel sobie bez twojego napiwku poradzi. Kelner niekoniecznie. Dam ci przykład – jak pracowałem na statku i pensje całej obsługi hotelowo restauracyjnej składały się WYŁĄCZNIE z napiwków – jak był dobry tydzień – zarabialiśmy 300 USD/tydzień. Jak był zły – 80USD.
      3. Napiwek (pomijam kwestie wynagrodzenia obsługi) to Twoje uznanie – smakowało, obsługa była świetna, lokal na piątke – whatever. Jeśli nie potrafisz – trudno. Skoro uważasz, że ci się należy, “bo cię stać raz na jakiś czas”, to całkiem serio – gdybym był właścicielem restauracji – zrobiłbym po pierwszym razie fotę, i powiesił na tablicy “tych klientów nie obsługujemy”.

      1. Napiwki nie są międzynarodowym standardem. Są kraje, w których wręczenie napiwku jest obraźliwe (np. Francja, Japonia). Więc co napiwek ma wspólnego z kulturą i obyciem?
        W Polsce ten zwyczaj jest po prostu anglosaskim importem, wygodnym dla skąpych właścicieli knajp, który kelnerom płacą najniższą krajową.
        Z tego co piszesz, nie dziwię się, że ludzie wolą jeść w domach niż iść do restauracji w których traktuje się ich jak zło konieczne i dojne krowy.
        Rozumiem, że jak idziesz do fryzjera, też dajesz napiwek?

    3. Skoro chodzisz raz na jakiś czas to TYM BARDZIEJ nie powinieneś być skąpy. To zwykła kultura i znajomość realiów by dawać napiwki, bo to jest główne źródło zarobku kelnerów itp. Idź gdzieś popracuj przez jakiś czas to zobaczysz jak to jest.
      Ja jestem osobą z naprawdę fatalną sytuacją finansową ale jak już idę zaszaleć to zawsze daję napiwek. Wręcz jest mi wstyd gdy nie daję i czasem nie wiem co zrobić gdy np napiwek wychodzi 1zł czy nawet te 2zł. I tak chyba jest ze wszystkim że im kto bogatszy tym większy skąpiec. Wszystko od charakteru zależy.
      Porównania do lekarzy itp nie są trafne bo oni faktycznie dostają porządne normalne pensje i ewentualne podziękowanie w postaci czekoladek czy butelki to zupełnie co innego. Tu faktycznie nie ma takiego obowiązku. A napiwki stanowią ogólnie przyjętą część zarobku kelnerów. Popytaj kelnerów ile zarabiają głównej pensji od pracodawcy. A cały dzień są na nogach i muszą cierpliwie znosić przeróżnych gości.
      I nie jestem kelnerką żeby była jasność. Do moich Rodziców to wręcz pretensje miałam bo dawali bardzo duże napiwki-nawet 20% a nie 10% a wcale nie byli bogatymi ludźmi-ot tacy co mieli na jedzenie (tradycyjne), opłaty i raz w roku wyjazd nad polskie morze.
      Oczywiście co innego gdy kelner jest niemiły, bo np ostatnio miałam sytuację że czułam się niekomfortowo, gdyż czasem oceniają człowieka po wyglądzie itp..
      Ale jak ktoś doradza, a tym bardziej spełnia jakieś prośby, czy po prostu uprzejmie wykonuje robotę bez zastrzeżeń, to nie dając napiwku wystawiamy świadectwo SOBIE.

    4. Kurczę, przykre! Sama pracuję w gastro od dobrych kilku lat i
      uwielbiam to, co robię. Od kelnerki, przez szefową sali, do managera zmianowego. Wydaje mi się, że zęby na tym zjadłam, a wciąż tyle możliwości rozwoju na horyzoncie!
      Gastronomia uczy życia, pokory, dystansu.
      Dostarcza wielu skrajnych emocji, sprawia mnóstwo satysfakcji. Można
      dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy na temat ludzi i samego siebie,
      ale przede wszystkim praca ta uczy radzenia sobie w trudnych sytuacjach i
      wychodzenia z nich z twarzą. Zastanawiam się czasami, co pozwala Wam
      myśleć, że kelnerka to gorszy rodzaj człowieka. Tak, przynosimy Wam
      jedzenie do stołu, napoje, posprzątamy jak coś się rozleje. Usługujemy-
      nie służymy.
      Napiwek się, w mojej opinii, należy. Bo wkładamy całe
      swoje zaangażowanie w każdy jeden stolik. Bo poświęcamy swój czas na to,
      by zdobyć informacje i odpowiedzi na wszystkie pytania jakie możecie
      nam zadać. Począwszy od sposobu przygotowania, przez historię powstania,
      proces produkcji, walory smakowe, zawarte składniki, sposób
      zaserwowania, dobór dodatków, na znajomości alternatyw z innych marek
      kończąc (w przypadku np. alkoholi). Bo chętnie dzielimy się tą wiedzą,
      mamy więc wpływ także i na Wasz rozwój. Bo, kiedy Wy dostajecie swój posiłek
      pięknie podany, my zazwyczaj zjadamy swój obiad na kolanie, w biegu, na
      raty i do tego zimny, bo trzy razy zdążył wystygnąć. Wszystko dlatego,
      że bardziej martwimy się o to, czy Wy dostaniecie na czas swoje
      zamówienie. Bo jak macie zły dzień i burczycie coś pod nosem, obrzucacie
      nas kąśliwymi uwagami, my nadal się uśmiechamy i staramy się mimo
      wszystko umilić Wam czas, Drodzy Goście.
      Osobiście zawsze zostawiam
      napiwki- taksówkarzom, fryzjerom, barmanom, kelnerom, kosmetyczce,
      dostawcy pizzy. To tylko pieniążki, a doceniony kelner na pewno Cię
      zapamięta i przy następnej okazji odpłaci się najlepszym serwisem na
      świecie, załatwieniem stolika, kiedy restauracja pęka w szwach,
      przyniesieniem czegoś ekstra, czy jak skończy się ogórek, z którym tak
      bardzo lubisz mieć zaserwowanego Hendric’sa, poleci do sklepu, by tylko
      nie rozczarować Cię brakiem ulubionego drinka.
      Napiwek zawsze się
      zwraca. Nie ma co nad tym aż tak rozpaczać, wszak pieniądze są po to, by
      je wydać. Polecam zatem wyluzować i tipować! 😉

      1. Kocham to co napisałaś… Soo r’ly true… i tak elegancko napisane, bez spiny podtekstów czy jakiegoś chamstwa.

      2. Czy to dbanie o stolik, odpowiedzi na pytania gości nie jest po prostu częścią zawodu? Co jest w tym “ekstra”?
        Czy człowiek pracujący na taśmie produkcyjnej, sprzedawczyni w sklepie dostają w godzinach pracy jakieś ekstra posiłki?

    5. Dziadostwo, tak na to mówię. Mogę zapłacić za knajpę 300 złotych, więc mogę dołożyć jeszcze 30. Jeśli nie mogę, nie idę do restauracji. Ja akurat jestem z miasta, ale nauczył mnie tego kolega z baardzo głębokiej wsi, gdzie naprawdę psy szczekają drugim końcem (tułaliśmy się kiedyś przez rok po kraju i jadaliśmy tu i ówdzie). Ze dwa razy zdarzyło mi się nie dać napiwku, za ewidentne lekceważenie i chamstwo. Poza takimi sytuacjami zawsze daję, to kwestia pewnej kultury – kelnerowi, fryzjerowi, taksówkarzowi… Nie obchodzi mnie, jak im płaci pracodawca, w pewnych sytuacjach napiwek się daje i tyle.

  7. Oj boże jakie to jest wszystko prawdziwe!.Można by o tym pisać i pisać :).Hm,kelner sie nie usmiechnal zwrocil mi uwagę! to napisze opinie ze był arogancki i może jeszcze zasugeruje szefostwu żeby wymienili całą obsługę ooo tak! .A takich sytuacji dziesiątki setki…

  8. Prawie, prawie dobrze… Tylko znów wychodzi “nie idź z dziećmi”. Weźcie się, kuźwa, bezdzietni, ogarnijcie. Jak przychodzi pańcia z yorkiem, któremu uda się popuścić podczas obszczekiwania wszystkich klientów/gości – nie przeszkadza. Jak przychodzi hipster z kotem w boxie transportowym, z którego sypie się żwirek – nie przeszkadza. A dzieci przeszkadzają…

    Zamiast narzekać na “dzieciatych” – zastanówcie się, jak to fajnie, że byli/są rodzice, którzy chcą dzieci uczyć nie tylko smaków McDonalds’a i odmrażanej pizzy. Zastanówcie się, czy to dzieci są problemem samym w sobie, czy może brak ogarnięcia u niektórych rodziców i u niektórych bezdzietnych. Albo zwykłe chamstwo.

    Uwaga – okrutne: Sami, kuźwa, byliście takimi rozwydrzonymi bachorami, co to dorosłym przeszkadzają. Sraliście w pieluchy, jak ojciec z matką (albo samotna matka) czekali na rybę w smażalni we Władysławowie. Bekaliście, nudziliście się, pytaliście: a co to? po pięćset razy w Szarej w Krakowie, pod Modrym Fartuchem w Toruniu i w kilkudziesięciu innych miejscach. Mogli was rodzice – według waszych współczesnych zaleceń – nie brać do restauracji, knajpy, baru mlecznego. Bo z dziećmi “nie nada”.

    Pewnie – jak idę na romantyczny wieczór z żoną – dzieci zostaną z babcią w domu. Ale sorry (i heloł, i wszystkie inne modne hasełka) – jak jestem z dziećmi turystycznie poza domem, jak idę z nimi na zaplanowany obiad, jak chce ich uczyć różnorodności kulinarnej, smaków, kultury (a jak – są tacy rodzice) – proszę się łaskawie ode mnie, i moich dzieci odpieniemiczyć.

    1. tak, tylko przy okazji uczenia go nowych smaków, kultury też ucz. Poza tym i za naszego dzieciństwa (nawet może więcej) i teraz są miejsca gdzie z dzieckiem się nie idzie i koniec. Poza tym nowych smaków w domu też można uczyć….
      Jest to niestety nagminny zwyczaj gdy biegające pod nogami kelnera, krzyczące dziecko u rodziców wzbudza wyłącznie czuły wzrok…. “bo to dziecko” Otóż nie… Skoro zabierasz dziecko w takie miejsca ucz je jak należy się tam zachować….

    2. Ja nie mam nic przeciwko dzieciom w restauracji(przeciwko zwierzętom zdecydowanie tak) ale rodzice pozwalający swoim pociechom na wszystko w miejscu publicznym z domu nie powinni wychodzić. Pisze to jako, ojciec, właściciel dwóch psów i kota, a także wieloletni pracownik gastronomii.

  9. Są dwie strony medalu. MIałam niedawno okazję niestety przebywać w towarzystwie klasycznego buca w jednym z lokali. Znajomy znajomych, do których się przysiedliśmy, wspiął się na nowy poziom bucowatości i z takiego to poziomu traktował obsługującą nas kelnerkę: “kochanie, nie uczysz się wystarczająco szybko” itp. Do czasu, bo nie wytrzymałam i zwróciłam mu uwagę. Buc tłumaczył swoje zachowanie następująco: ” A kim ona jest żebym się do niej przez Pani mówił? Czy ona ma jakiś doktorat, albo inne osiągnięcia w życiu?” Dalszy komentarz nie jest tu potrzebny. Z drugiej strony, jako klient restauracji wymagam zachowania pewnego poziomu obsługi i nie zgadzam się na potulne akceptowanie ewidentnych niedociągnięć. Klient powinien dochodzić swoich racji, grzecznie ale stanowczo. Przykład w mojej relacji z kolacji serowej w Sandomierzu: http://www.garniecsmaku.pl/2016/06/02/kolacja-serowa-w-sandomierzu-wzloty-i-upadki/

      1. Hahaha
        Proszę mi zatem wytknąć w którym momencie byłem chamski lub wulgarny. Ach zapomniałem, Wy nie dyskutujecie, Wy usuwacie oponentów żeby nie burzyli Waszej wizji Polaka cebulaka który nie umie się zachować. No bo co by to było, gdyby klakierzy zaczęli myśleć samodzielnie i jeszcze uznali, że faktycznie to restauracje są dla ludzi a nie odwrotnie 😉 pozdrawiam
        Chamski, wulgarny biedak który nie tipuje

      2. Wniósł tyle samo co Twój marny artykuł bazujący na stereotypie wieśniaka w lokalu i różnych urban legend.

  10. Wszystko fajnie, ale jest też druga strona medalu- niekompetentna obsługa, źle przygotowane posiłki, brud w toaletach… Niestety tak też się zdarza. Oczywiście- wszyscy jesteśmy ludźmi i nie mylą się tylko ci, którzy nic nie robią, ale w pewnych miejscach zwyczajnie oczekiwania są większe. Co do napiwków- staram się zostawiać jak największe za dobrą obsługę, ale zetknąłem się też z tym, że w znanej warszawskiej knajpie 10zł banknot jako napiwek nazywany jest “pedałem”. Bo obsługa chciałaby znacznie wyższych….

  11. “jak już zabierasz się za pisanie opinii o restauracji (…)Niech twoja krytyka będzie konstruktywna i niech płynie z niej jakaś nauka dla samej restauracji.”-
    Zgadzam się, lecz nie nie zawsze taka uzasadniona krytyka będzie przyjeta z usmiechem czy otwartymi rękoma 🙂 Przykładowo, recenzowałem kanapke PulledPork z pewnego FoodTrucka [recenzja video na YT https://www.youtube.com/watch?v=tf4ZZYvT7LM ] Jako, że jestem mało znany, na privie przesłałem im link do recki z pytaniem czy może udostępnią na swoim wallu. Krytyka niby była przyjęta, chęć wyrażona, ale mimo mej oceny 7/10 w tej kwestii cisza 🙂 Dziwne bo 7/10 to dla mnie duży pozytyw.

    A co do punktu SMAKUJE/NIE SMAKUJE, to niestety mam podobnie – wystarczy kilka gryzów/prób i już wiem czy danie zjem na siłę czy z przyjemnością, a może DLA SWEGO ZDROWIA zrezygnuję całkowicie 😀
    A o napiwkach ostatnio krąży po jutubie ciekawi felieton pewnego narwanego Anglika, który wydzierając argumentuje swoje racje 🙂 Raczej przeciwnik napiwków——– = materiał ma kilka milionów odsłon

  12. właściwie stosuję sie do wszelkich podanych zaleceń w tym tekście… Ale niestety uważam, ze jest druga strona medalu – wielu kelnerów jest w w Polsce nieuprzejmych, traktują ludzi właśnie jak klientów, których trzeba się jak najszybciej pozbyć a na zgłaszane uwagi nie reagują…. miałam taką sytuację ostatnio w jednej z restauracji wrocławskich… jedno z dań przez nas zamówionych było nie do zjedzenia, niedosmażone frytki, karkówka żylasta i nie do pogryzienia plus zwiędła sałatka ze sztucznym vinegretem z torebki… Gdy zapytałam Pani kelnerki z czego jest sos, nie potrafiła odpowiedzieć….. Gdy na koniec powiedzieliśmy jej to co się nam nie podobało, bardzo grzecznie zapewniam, to zapytała tylko “naprawdę aż tak źłe?” A przecież danie w całości zostało na talerzu, w ogóle go nie zjedliśmy….. po czym wzruszyła ramionami…. no cóż… ja wiem, ze ot nie jej wina, nie ona gotuje; ale to jednak ona jest od kontaktu z klientem i innej reakcji się sopdziewałam…

    1. W Polsce jest duży problem z kelnerami, bo nie istnieje coś takiego jak zawód: kelner. Zwykle to sezonowa praca na chwilę, a mało kto wynosi z domu przekonanie, że cokolwiek robi, powinien to robić najlepiej, jak się da.

  13. jeszcze jedna uwaga…. są ludzie, którzy chodzą do restauracji od święta…. Pamiętam sytuację na początku studiów, mój nowy chłopak zaprosił mnie do dosyć drogiej eleganckiej restauracji na urodziny. Ot wiedział, że zawsze chciałam, odkładał pół roku i poszłiśmy. Ale chyba widać było po nas, że nie zawsze nas stać bo panowie kelnerzy potraktowali nas wted tak lekceważąco… no naprawdę…. To jest bolączka naszych restauratorów, uważam, że nieważne co i za ile ktoś zamawia – obsługa należy się każdemu taka sama….a u nas różnie z tym bywa.

  14. z napiwkiem się nie zgodzę. Ja nie chodzę do restauracji dla przyjemności tylko jest to związane z moją pracą, pare dni w tygodni w drodze, wszystkie posiłki na faktury. Gdybym miał z własnej kieszeni doliczać za każdym razem 10% to miesięcznie był bym do tyłu paręset zł. Uważam, że tekst “nie rób siary” jest nie na miejscu, każdy daje tyle ile uważa.
    pozdrawiam

    1. Jako kelnerka (przepraszam, to nic osobistego) ale najbardziej nie lubie własnie takich gosci jak Pan ujął. Przychodza kilka razy w tygodniu, raban robia okropny, wszystko im wolno, nabiegam sie przy nich jak głupa, rachunek 100/200/300 zł, faktura i zero napiwku. To troche boli. Skoro juz macie te posiłki na firme to mozna z własnej kieszeni wyłozyc. No bo chyba tak zle w tym korpo nie zarabiacie….

  15. Ooooo, ja bym tu dodała kilka punktów z drugiej strony stolika. Począwszy od tego, ze w 90% polskich (zaznaczam: polskich) restauracji gość jest traktowany jak klient a nawet petent. UGOSZCZENIE, absolutnie naturalne w krajach śródziemnomorskich, jest w Polsce rzadkością (nie piję tu absolutnie do Tapas Barcelona, bo nie mam jeszcze zdania :)). Klient restauracji jest b. często traktowany na zasadzie: wp****aj co dostałeś, nie marudź, zapłać i szybko spadaj.
    Szef kuchni? Szef kuchni samoczynnie wyłania sie z kuchni w Trójmieście z restauracji, które można policzyć na jednej ręce. A już najbardziej jaskrawymi są sytuacje, w ktorych naprawdę jest spieprzone jedzenie, wręcz niejadalne (typu nieodmoczony śledź prosto z plastikowego wiaderka z makro, zawierający wiecej soli niż ryby, zalany śmietaną i surową cebulą i nazywajacy się szumnie “śledź w śmietanie” albo oliwa zmieszana z olejem dla oszczędności, albo — b. częste — gotowe sosy z litrowych butli w miejscu, które śmie sie nazywać restauracją (nie: barem ani nawet bistro). Parmezan = bursztyn, mozarella = jasny ser emulgowany z wodą i olejem, szynka parmenska = polska po 20 zł/kg, krewetki koktajlowe (shrimps) smaży sie i podaje jak królewskie (prawns) a kelner zapytany, czy poleca to danie, często odpowiada, że nie wie, bo nigdy go nie próbował.
    Osobiście unikam w Polsce zgłaszania uwag nt. dań, jesli od początku nie mam kontaktu z kelnerem, bo często mozna w zamian “zarobić” urażoną minę (“qva, wydaje jej się ze jest Gesslerową czy jak?!”) i zero responsu. Do kucharza często nie dociera zapewne nic lub “a coś tam pieprzyła że niby przegotowane krewetki” — a kreweta twarda jak wieprzowina (tez częste). Standard to nie podawanie napojów na czas albo kwadrans przy pustym kieliszku (od wina) nawet jak na zapleczu (?!) leży otwarta dla nas butelka wina.
    Podsumowując: statystycznie do włoskiej kultury kulinarnej jest nam jeszcze bardzo daleko, dania często udają inne dania, zwiędła sałata z paczki to norma, winegret z butelki z makro to norma, a szeroki uśmiech właściciela restauracji czy szefa kuchni, typowy dla włoskich knajp i SZCZERE zainteresowanie (a nie klepana konwencjonalna formułka) czy smakowało to cholerna rzadkość.
    Ze znanych mi wyjątków (przepraszam jak coś pominę, to przykłady): Biały Królik, Morska w Sopocie, Mondo di Rucola, Metamorfoza, a Modo Mio (choć tam wpadka z olejem udającym oliwę — jeszcze w Gdyni — była fatalna, ale chyba już w Sopocie się to nie zdarza, poza tym wybaczam, bo szef sie od razu zmitygował i przyniósł oliwę, bo jednak jest Włochem, a polskie kelnerki idą często w zaparte przy podobnych akcjach), na pewno za to nie nagradzana z mocnym PRem restauracja gdyńska, gdzie każda uwaga jest traktowana jak skalanie obrazu Przenajświętszej (ze 4 podejścia, kelner zawsze wie lepiej).
    Jest też sporo knajp, w ktorych mozesz byc 10. raz w tym miesiącu, widzisz szefa 10 raz pod rząd, jest jasne, ze rozpoznaje twoją twarz, ale za cholerę nie podejdzie, nie zapyta, nie przywita się. To też jest cholernie słabe i nie zdarza sie nigdy w restauracjach włoskich czy hiszpańskich, gdzie często mozna nawiązać bliski kontakt z szefem kuchni, sali lub samym właścicielem, będąc nawet zwykłym jednorazowym turystą. Tylko, że tam od pokoleń w restauracjach gości się gości, a nie — jak często nad Wisłą — machinalnie obsługuje byle zapłacili i zwolnili stolik.
    A jeszcze lubię niemożliwości wymiany dania np. z menu degustacyjnego w trakcie zamówienia, bo system nie pozwala. Rzadkie, ale sie nadal zdarza.
    Ach, zeby było jasne. Polscy goście w restauracji są niezwykle często fatalnymi prostakami, traktują kelnerów jak służących, potrafią skrytykować danie dlatego, ze nie jest po polsku spieprzone (pizza na za cienkim cieście — standard), nie znają podstawowych zasad savoir vivre, ich bachory (nie: dzieci) biegają samopas i drą dzioby, menu jest za krótkie i nie ma wyboru (Hahahhaha!!), wino próbują czy smakuje a nie czy zwietrzałe, korkowe, zmaderyzowane lub zepsute i mówią, że trochę za wytrawne, ale ostatecznie moze byc, przystawki są za małe (tyle pieniędzy za TO??), czeka się za długo (kebaba z kiosku dają szybciej), gdy czas nie przekracza ogolnie przyjętych norm, jak to nie ma frytek??, komentowanie cen, rubaszne głośne zachowania prezesów — jest milion rzeczy gorszych niz PMS.
    Ale obsmarowywanie knajpy w sieci wynika z tego, ze w polskiej restauracji w 90% przypadków NIKT sie nie interesuje poważnie uwagami gościa. Informacja utyka gdzieś na poziomie kelnera, ew. uwaga rzucona kuchni jest często połączona z ocena samego gościa, a kuchnia tez często ma wywalone nawet na konstruktywne uwagi, bo uznaje ze to PMS a nie braki w ich sztuce kulinarnej przez małe “s”.

  16. A ja się nie zgodzę z paroma punktami. Po pierwsze, punkt 6 – ja osobiście czuję się nieswojo jak mam komuś powiedzieć, że coś jest niesmaczne. Głównie z powodu, że ktoś się zapyta “dlaczego”. Cóż… nie znam się na wszystkich przyprawach, ale wiem jak mi coś nie smakuje, więc sorry, ale nie dam kelnerowi eksperckiej porady, jak kucharz powinien gotować, choćby dlatego, że mi żaden laik też nie podpowiada, jak mam wykonywać swoją pracę. Jestem zatem raczej introwertyczny pod tym względem, nie lubię sprawiać ludziom przykrości ani się tłumaczyć ze swojego zdania, wolę się odciąć. Danie naprawdę może nie trafić w czyjś gust. Wolę już powiedzieć, że smakuje i mieć dalszą pogadankę z głowy. Nie smakuje mi, nie wracam do tej restauracji, kelnerzy nie mili – nie wracam do tej restauracji. Nie wystawiam opinii na internecie, właściwie nie wystawiam żadnej opinii. Wg mnie najlepiej widać czy restauracja dobrze działa po dziennym obrocie. Jak nie ma stałych Gości to obrót na pewno jest niższy. Tak dla żartu też, nie zmieniałbym tak szybko klienta na gościa… w końcu “klient nasz Pan”, ale “gość dom, Bóg w dom”, więc raczej cięższa misja 🙂

    Jeśli chodzi o napiwki, (od razu powiem, że byłem kelnerem) – moim zdaniem nie powinno na świecie być takiej sytuacji, że ktoś nie dostaje wypłaty tylko żyje z napiwków, BO np. kelner może zawalić sprawę i nie zasłużyć na napiwek, ale to gość zawsze będzie bucem bo nie dał napiwku. Mała rada dla pracowników restauracji – jeśli nie dostajecie zapłaty od pracodawcy lub dostajecie niską zapłatę bo “nadrobicie napiwkami” za godziny spędzone w jego lokalu, napędzając jego biznes i zarabiając dla niego pieniądze, to proszę zastanówcie się kto tu jest bucem – gość czy Wasz szacowny pracodawca, który łaskawie dopuszcza Was do ludzi bo mogą Wam dać napiwki, ale ale – NIE MUSZĄ. Wg mnie takich pracodawców w ogóle nie powinno być, takie restauracje powinny upadać – ale cóż, biznes się kręci, niestety szczerze i boleśnie teraz, Waszemu frajerstwu, kelnerzy. Rozumiem jak ktoś jest pod ścianą, musi popracować jako kelner w restauracji, gdzie szef jest bucem. Niemniej jednak, jeśli ktoś robi z tego swoją profesję, to apeluję, tak samo jak w każdym innym zawodzie trzeba się szanować i nie iść na takie warunki. Naprawdę, dzięki temu świat kelnerstwa będzie lepszy, mniej stresujący, goście którzy nie dają napiwków nie będą “bucami”, a goście którzy dają będą tym bardziej mile widziani. Napiwek to jest podziękowanie za dobrą obsługę i smaczne jedzenie, nie zapłata. Jak nie ma za co dziękować, nie ma napiwku, aaaale jak jest praca to musi być płaca, a to już jest broszka pracodawcy – bardziej się skoncentrujcie w tym kierunku, popatrzcie na swojego pracodawce, który na Was żeruje, a nie na ataku bogu ducha winnych gości, którzy chcieli tylko przyjść i coś zjeść. Teksty typu “a pewnie go nie stać”, “wyjdzie do restauracji raz na rok” też pokazują prawdę o Was, jak możecie tak oceniać człowieka, tylko po tym, że nie zostawił napiwku. Może zapomniał, może obsługa mu się nie podobała, ale nie miał ochoty się kłócić i wdawać w dyskusje bo jest spokojnym człowiekiem, dla którego wyjście do restauracji to nie jest teoretyczne pole bitewne. Już pomijając kwestie finansowe – uważacie, że osoba, która z różnych przyczyn ma naprawdę słabą sytuację materialną, ale chciała rodzinie postawić obiad i spędzić miło czas, jest od razu złą osobą bo nie zostawiła napiwku ? Albo co gorsza (komentarz, gdzieś poniżej) bo mało zarabia ? Ludzie tutaj czasem zarabiają po 1200 złotych na całą rodzinę. Kto teraz wychodzi na buca ? Gość, którego nie stać na restauracje, ale chciał zrobić przyjemność rodzinie, ale ogólnie liczy każdy grosz, czy kelner, który temu biedakowi napluje jeszcze do zupy. Jak dla mnie ten tekst jest zdeczka arogancki i mocno roszczeniowy.

    Jak już mówiłem, byłem chwilę kelnerem, widziałem kilka buców, którzy powinni przeczytać ten artykuł, ale niektóre z tych punktów godzą również w gości w bardzo niemiły i równie bucowaty sposób. Tak jakby kelner chciał wyrzucić cały swój żal na klienta – ale uwaga, zrobi to w internecie 🙂 Rozumiem, że jak ktoś zachowuje się jak cham (choć ludzie, pstrykanie palcami ? Jeśli człowiek chodzi do restauracji, naoglądał się filmów, gdzie tak się woła klienta, bo czasem taka jest kultura po prostu i nikt mu nigdy nie powiedział, że tak jest niegrzecznie to skąd ma wiedzieć, że się chamsko zachowuje… no może z tego artykułu jeśli na niego trafi. Poza tym, jeśli tak nawołujecie, żeby Wam goście mówili jak ma gotować kucharz, jak się ma zachowywać kelner – to proszę bardzo, następnym razem jak się Wam coś nie spodoba u klienta, to zamiast mu pluć w zupę, grzecznie powiedzcie, że jego zachowanie jest nie na miejscu – może wyświadczycie mu wielką przysługę i pozna smak dania bez dodatku śliny), wyzywa kelnerów, to zasługuje na wszelkie plagi egipskie. Biorę jednak pod uwagę sytuacje, gdzie jest to po prostu niewiedza. Cóż… nie każdy jest święty, uważam że trzeba się szanować – ale to dotyczy zarówno gości, jak i obsługi oraz każdego aspektu życia.

  17. Szczerze mówiąc nie potrafiłabym powiedzieć wprost kelnerowi/właścicielowi knajpy/kucharzowi , że mi nie smakowało. Pochwalić tak, ale skrytykować nie. Dla mnie to krepujące tak krytykować.
    Po prostu nie wracam do miejsc, gdzie mi nie smakowało.

  18. A dlaczego uważa Pani napiwek za obowiązek klienta?
    Sprzedawczyni w sklepie też Pani daje napiwki, kiedy Panią obsłuży?
    A jesli się Pani nie odnajduje w tym zawodzie, to może warto pomyśleć o zmianie?

    1. Sprzedawczyni w sklepie ma z Tobą ma dużo mniejszy kontakt niz kelner… czy np. fryzjerka. Do tego jest to najnormalniej zwyczaj i nie rozumiem po co w tylu postach jest to ujadanie, że obsłudze w restauracjach się nie należy. Jest to po prostu zwyczaj i do tego nie obowiązkowy… w Polsce.

  19. A osoby które chodzą do fryzjera zostawiają “tipa” fryzjerce? Przecież jak robi fryza za 100-200 zł to je stać. A sprzedawczyni, kiedy robi się w markecie zakupy za 100-150 zł też odpalasz napiwek 15 zł?
    Dlaczego usługodawcy w gastronomii są uprzywilejowani, a w innych zawodach nie?
    W Japonii czy Francji napiwek jest obraźliwy, bo sugeruje, że kelner musi żebrać.

    1. 10% tipa to coś co powinno zostać na stole jeśli kelner wykazał się profesjonalizmem. Zazwyczaj kelnerzy dostają niższe stawki niż reszta stuffu w restauracji a ci, ktorzy potrafia sprzedac siebie i nasza prace wychodza na krotszych niz nasze, kucharzy zmianach lepiej mimo, ze my zarabiamy okolo 2x wiecej. Właśnie dlatego, żeby ruszył dupe, mózg i usmiech, żeby chciało mu się obsłużyć gościa jak gościa a nie pierdolnac talerz zupy na stół. Niestety zbyt często zawodu tego podejmują się ludzie, którzy tylko chcą “dorobic”, nie robia tego z zamiłowania. Wiec co innego może takiego studenciaka zmotywowac? Tylko tip.

      1. Ja, jeśli jestem zadowolona, zawsze zostawiam napiwek kelnerowi, ale też fryzjerowi, czy kosmetyczce 🙂 Nie faworyzuję żadnej kategorii usługodawcy, który przebywa ze mną kilka godzin i oprócz tego, że dobrze wykonuje swoją pracę, jest dla mnie miły i sprawia, że przyjemnie spędzam czas. Nie rozumiem ludzi, którzy piszą: “A fryzjerowi dajesz tipy?” – daję, co w tym dziwnego? 😉

  20. Kiedyś wyfiokowane damy srały pod siebie nie przerywając smalltalku. Ale uległo to zmianie, bo wypracowujemy sobie od wieków jakiś model kulturowy. To chyba dobrze? W modelu tym istnieje taka sytuacja jak gratyfikacja obsługi w punkcie gastronomicznym. Ale uwaga – najlepsze! To jest NIEOBOWIĄZKOWE! Nikt, nikogo żadną siłą, pieniędzmi, emocjami, grymasami, plwociną do niczego nie zmusi i nie zobowiąże. To jest praca. Obu stron. I nie wiem jak nazwać ludzi, którzy w całej sytuacji około gastronomicznej chcą się pozbawić uroków wręczenia napiwku, kiedy jest ku temu powód? To jest kuźwa satysfakcjonujące dla obu stron! Przynajmniej ja tak mam. Dając napiwek czuję się super, bo ta druga strona też ma super i jest po prostu miło! A chyba po to wybieramy się w takie miejsca? Ja lubię, żeby było miło 😀 A jak jest źle, niemiło to nie daję. Uważam to za uzasadnione. Nie wracam w ostateczności. Tu jest pełna dowolność. Wszędzie jest pełna dowolność. Nie ma norm regulujących subiektywne odczucia ( zarówno gości jak i obsługi) i nigdy nie będzie bo one są SUBIEKTYWNE. Byłam kelnerką, przychodziłam do pracy niewyspana, na kacu albo po prostu mi się nie chciało i serwis wtedy nie był najlepszy – jak w każdej innej pracy!!! Ku mojemu zdziwieniu czasem i tak dostawałam napiwek. Zdarzało się, że odwalałam kawał dobrej roboty i oprócz uśmiechu dostawałam figę z makiem. I co? I nic. To była moja praca, a po drugiej stronie wachlarz klientów, którzy byli wyzwaniem, które uwielbiałam. Tu chyba tkwi cały problem – lubisz swoją pracę, to wykonujesz ją z satysfakcją i jesteś w tym dobry, coraz lepszy, ktoś to widzi i docenia. Tyle. A cham, buc albo nieobeznany klient trafi się wszędzie. Tak jak sfochowany, skacowany, niedouczony i zmęczony pracownik. Amen. Trzeba mieć chęć spędzić miło czas i z takim nastawieniem wędrować do restauracji.

  21. Nie zgodzę się z tym artykułem. Oczywiście kultura osobista to podstawa, ale nie każcie ludziom ćwierkać w restauracjach, po ciężkim dniu, gdy ze znajomym chce pogadać biznesie przy kotlecie.
    Kelner tylko podaje jedzenie i nie uważam, że to on zasługuje na napiwek. Zostało to tak sztucznie nakręcone, że coraz mniej się dziwie jak świat wariuje. Dzisiaj bardziej szanuje się aktora, który gra pianistę, niż samego pianistę.

  22. Napiwek to ekstra płatność za ponadstandardowy serwis. A to oznacz, że jeżeli obsługa jest zaledwie poprawna, to za co mam dopłacać?

    Zdarza mi się zostawiać napiwki, bo kelner (lub kelnerka) wyjątkowo miły, uważny i NIE pytał czy mi smakuje akurat kiedy miałam pełne usta albo przerywając moja rozmowę z osobą towarzyszącą.
    A przede wszystkim BYŁ w zasięgu wzroku i co jakiś czas zerkał, czy czegoś nie potrzebuję.

    Zdarzyło mi się zostawiać napiwek w takiej sobie jedzeniowo knajpie, bo upuściłam widelec i zanim się zdarzyłam schylić była już kelnerka z czystym.

    Ale za co mam płacić ekstra, jeżeli muszę 5 minut łowić obsługę, żeby poprosić o drugą szklankę wody? Zdarzyło mi się też czekać 25 minut (z zegarkiem w ręku) na rachunek a potem jeszcze 10 na przyniesienie terminala, przy czym, kiedy prosiłam o rachunek od razu powiedziałam, że płacę kartą.
    W ogóle znikająca obsługa to plaga polskich restauracji średniej klasy – ale i tych najdroższych nie omija.
    Regularne jest ignorowanie drobnych ale dla mnie istotnych życzeń – np. zeby do dzbana z wodą nie dawać mięty (wszędzie ją wrzucają. koszmarna moda) albo nie sypać mi świeżej kolendry na curry.
    Za taka obsługę naprawdę nie zamierzam płacić ekstra.

  23. Widzę, że najwięcej komentarzy dotyczy napiwków-drażliwy temat chyba. 🙂
    Miałam koleżankę, która pracowała w Krakowie przy rynku jako kelnerka i dostawała od szefa podstawy 4 zł/h…bo przecież napiwki. Czemu pracowała za takie pieniądze? Nie wiem, ale chyba sytuacja życiowa zmusiła ją do tego.
    Sama od niedawna pracuję jako kelnerka w UK. W restauracji z 80 stolikami. Jedzenie zamawia się przy kasie, ale reszta obsługi przebiega jak w normalnej restauracji. Pomijając brak napiwków u 95% klientów, bo to nie jest jakaś ekskluzywna restauracja. Cóż, przyzwyczaiłam się, ale najbardziej nienawidzę chamstwa. Rodziców z dziećmi, które robią masakrę i zostawiają stolik jak po huraganie bez słowa “przepraszam” ani “do widzenia”. Sytuacja z wczoraj. 4 chłopaków, zjedli spokojnie, wszystko wydaje się ok, a tu nagle krzyki i obrzucają się jedzeniem. Koleżanka podeszła do nich, zwróciła uwagę że to mimo wszystko restauracja, to w nią zaczęli rzucać jedzeniem. Goście w sąsiedztwie chcieli się poprzesiadać. Zdarzyła się przedwczoraj akcja, że pijana dziewczyna zwymiotowała na stolik. Do restauracji weszła w obstawie kolegów, więc nikt z pracowników nie wiedział wcześniej co się szykuje. Oczywiście od takich osób nigdy się nie usłyszy “przepraszam”, lub to “ja pomogę Pani posprzątać”, o napiwku nawet nie wspominając. Raz na przewie jadłam przy jednoosobowym stoliku obiad. Jeden z gości zrobił awanturę, dlaczego jem obiad, a on musi czekać na stolik, przecież jestem tylko pracownikiem (pomijając fakt, że obok mnie były 2 wolne miejsca). Ten pan zapragnął siedzieć akurat na moim miejscu, więc dosadnie dał do zrozumienia, że przecież jestem nikim. To on zostawia tu pieniądze, więc jak śmiem jeść obiad w spokoju gdy on musi czekać. Po powrocie to domu po takich zmianach tylko myślę sobie jacy ludzie czasem potrafią być obrzydliwi…
    I napiwki to nie wszystko. Czasem naprawdę wystarczy odrobina kultury i kelnerowi od razu lepiej się pracuje i ma ochotę naturalnie się uśmiechać.

Dodaj komentarz